Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szczęśliwy, toć się godzi na rozkazanie ojca, a no, gdy go wszyscy odchodzą.
— Chłystek mnie rozumu będzie uczył! — warknął stary. — Trutniu jakiś, zgago przeklęta! Twoja sprawa słuchać starszego, nie z ojcem iść ząb za ząb...
Rzucił się aż Odolaj; młodzi oba usty zawarłszy, stali.
— Mówię wam! do domu wszyscy! na cztéry wiatry... ażeby was tam nie było. Nie, to ja was nie znam. Śmierdzicie mi Boleszczyce, Boleszczyce nie moja krew. Com rzekł to musi być, a nie posłuchacie, toście jego nie moi, prawi Boleszczyce a nie Jastrzębie. Sukmany włożyć, zbroję prostą, i na rubieże gdzie się tłuką, nie na zamku gdzie z cudzemi żonkami skaczą...
Gniewał się stary, lecz że już odpowiedzi nie było, powoli uspokajać się zaczął. Mruczenie zeszło na szept, marszczki zwolna się rozciągnęły, posiedział milczący, westchnął i już głosem innym zapytał:
— Po co i dokąd was posłano?
Naturę miał taką iż gdy mu nie odpowiadano i nie przeciwiono się a dano wysierdzić, stawał się coraz łaskawszym i niekiedy nawet za gniew słodkiem słowem płacił.
Dobrogost i Ziema, którym z tyłu Tyta szepnęła słowo, stali teraz pokorni i niemi. Na ostatnie pytanie odpowiedział starszy, że daniny za-