Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wróciła; i tak dożywał wieku swojego, nie dając się życiu złamać, choć mu ono oczy odjęło i sił nadszarpało.
Ślepego starca po za Jakuszowicami nikt nie widywał, bo za wały swe nigdy ani wyjeżdżał ani wychodził, ale kto go raz tu zobaczył, ten pamiętał zawsze. Mąż był silny i rozrosły, acz nie tak wielki i barczysty, jak tamtego wieku inni ludzie bywali, chudy, grubokościsty, z głową dużą i twarzą długą, na suchéj osadzoną szyi, z rękami wielkiemi i silnemi, choć nogi miał małe i garbate.
Twarz mu już była oddawna trupio pobladła, może od gniewów częstych, gdyż, jak wszyscy Jastrzębce, gniewał się łatwo i rozdrażniony do szału się dał dowieść.
Twarz tę zżółkłą posiekły mu marszczki i fałdy, jakby jedną siatką powlókłszy. Duże oczy siwe, zgasłe, zbielałe, trzymał otwarte jakby patrzał niemi, a były tak groźne i straszne, że ich wzroku, choć je wieczna noc oblokła, nikt wytrzymać nie mógł. Siwo-żółty włos obfity spadał mu na ramiona, a broda do pasa sięgała. Więc ją na dwa pasma rozgarniał, tak że jedno na lewo, drugie na prawo, zarzucał na ramię, gdy mu zawadzały.
Gdy szedł, choć nie widział nic, głowę i straszne oczy podnosił do góry, usta mu już się rozwierały mimowoli, marszczył się ciągle i postawę miał jakby z trumny wywołanego upiora.