Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do króla, da ci wolność i jeszcze co w dodatku. Co ci po babie!
— Ja? jéj się wyrzekać? ja? a nigdy w świecie — krzyknął więzień. — Puścicie mnie, będę szukał sposobu, aby wam ją odebrać. Na to wam słowo daję. Przyjdę sam, zbiorę ludzi, ściągnę kupy, podburzę wrogów jego, pójdę do Czech, do Niemiec, podpalę zamek... nie dam spokoju... Zamknijcież mnie, niechaj wszyscy wiedzą, co u króla ziemianin wart, któremu i żonę wziąć i majętność i głowę wolno... Nie macie mnie co puszczać!
Borzywój nie wiedział już co mówić, uczynił krok jakby odchodzić miał.
— E! żal bo mi cię! — powtórzył.
— A mnie żal ciebie i twéj braci — odparł jak wprzódy Mścisław. — Służycie panu, który źle czyni, którego Bóg skarze, a was razem z nim. Co mi tam, że ja zginę w ciemnicy? zginę albo nie, to Bóg wie, ale że wy z nim zczeźniecie marnie, prędzéj, późniéj, to wiem pewno...
Będziecie tułaczami, żebrakami, bez czci i wiary... aż się Bóg ulituje nędzy waszej...
Odwrócił się Mścisław ku ścianie i zamykając rozmowę, połą okrył głowę.
Borzywój postawszy nad nim chwilę, widząc że już nic nie zyszcze, odszedł. Pochodnię wyniesiono, zasunięto i założono drzwi drągiem, zaducha smrodliwa i ciemność objęły więźnia.