Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokojowi i cierpliwości, szepnął Mścisławowi iż jechać pragnie.
Przeżegnawszy potém zgromadzonych, z których bliżsi ręce mu całowali, cofnął się Biskup z koła. Starszyzna, widząc że się do odjazdu zabiéra, wyszła przeprowadzając go. A tak szedł Biskup, po bokach mając dwu duchownych i gromadę starszych za sobą, ku łące, gdzie już młodzież, przodem poskoczywszy, konia mu wiodła i ramię podać do siedzenia gotowała się.
Księżyc się podniósł nad lasy, noc była jasna, spokojna i widno prawie jak we dnie, gdyż do wiosennego poranku było nie daleko.
Szli tak przy Biskupie Topor, Starża, Doliwa, dwu Śreniawów i Belina stary, ku którym, gdy się od gwarnego oddalili tłumu, zwrócił się jeszcze raz Biskup.
— Nie godzi się słów niebacznych rzucać przed tłumem — rzekł — bo się one z ust do ust szeroko przed czasem rozchodzą i tętnią daleko...
Źle jest — lecz, gdyby lepiéj już być nie mogło — co myślicie czynić?
Topor długo milczał zasępiony, ręką rzucił, głowę podniósł.
— Ojcze miły, odezwał się. — Dziadowie moi Piastom wierni byli a co im z tego przyszło? Co nam wszystkim z Piastów?
Ród to nasz własny, nie od dziś ich znamy, — albo się z nich rodzą bohatery lub znoski i po-