Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siałem ratować ucieczką, po lasach się tułam, bo i mnie miecz czeka!
Na żony nasze, na nas spadły gniewy, a niepoczciwe sługi, a motłoch i czerń niewinna, téj się nam tknąć nie godzi, choćby ludzi niewolnych!
Gdy tak coraz mocniéj głos podnosił, dech mu zabiło, ustał — rękami w powietrzu rzucając, miotając się cały, potém za czoło chwycił się ręką jedną, za piersi drugą i jęknął boleśnie.
Patrzali nań wszyscy w milczeniu, żal było wojaka mężnego, który kryć i tułać się musiał...
Tuż wystąpił drugi, odarty jak on, w resztkach zszarzanego i oszarpanego pancerza.
— To co on mówił i ja potwierdzić mogę, odezwał się schrypłym głosem. — Królowi ziemianie i rycerstwo solą w oku, nasby się wszystkich rad zbyć, a z motłochu sobie dobrać drużynę. — Rusinami się otacza co mu pokłony biją, Pieczyngów przy sobie chowa i niewolników. My cośmy na téj ziemi ojczyce dawni, u niegośmy i psa nie warci; krom tych co jak Boleszczyce i za katów mu służą i za druhów do wszelkiego plugawstwa.
Takli ma dłużéj być? poginiemy wszyscy...
— Do dziś dnia — począł inny, którego głowę tylko z za stojących widać było i włosy najeżone, do dziś dnia nam żeśmy z Kijowa uszli i żonom naszym nie przebaczył. Ino się który