Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczył nic nie odpowiadając. — Nawet w żarcie wspomnienie o biskupie przykrém mu było.
— Dziś bo zgoła szczęścia nie było w lesie — mówił daléj Borzywój oczyma strzelając ku pięknéj czarnobrewie — wszak ci to i pana z Bużenina spotkaliśmy na gościńcu w lesie.
Twarz niewiasty oblała się cała krwią, pokraśniały nawet białe ramiona, odwróciła głowę, przelękła, jakby na padalca nastąpiła.
— Byłoż go tu zabrać z sobą — przemówił król obojętnie a szydersko — niechby się napił i poweselał, bo zły, słyszę, chodzi i gniewny.
— O! jechał smętny jak post — odezwał się Borzywój — kędy? Bóg wiedzieć raczy i z księdzem, jakby się na śmierć gotował.
Król usta odął, uśmiechnął się wzgardliwie i odwrócił żywo do siedzącéj przy sobie. — Boleszczyców już jakby nie widząc, zapomniawszy o nich...
Ci też, wyczekawszy mało, ustąpili z przed króla, wmięszali między dwór, a młodsi, po za niewiasty wszedłszy, gzić się z niemi i zaczepiać je ostrożnie zaczęli... towarzyszki czarnobrewéj nie zdały się im tego brać za złe, srożyły się wprawdzie, ale w tak dziwny sposób, jakby wyzywać chciały. Ręce co innego, oczy co innego mówiły, co innego usta. — Król choć słyszał chichotania i szepty, wcale się nie odwrócił nawet, bo znać tak zawsze bywało...