Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odwrócił głowę, brew zrazu zmarszczył, lecz obaczywszy swą wierną drużynę, uśmiechał się im znak dając, aby szli do napitku i jadła.
Za królewskim wzrokiem poszły oczy czarnobrewy, spotkały się z wejrzeniami, które ich już szukały; zarumieniła się mocno, niby zadąsana odwróciła szybko głowę, wnet spojrzała powtórnie i pokraśniała mocniéj jeszcze... Borzywój i Zbilut szczególniéj ścigali ją wzrokiem zuchwałym. — Wszedłszy Boleszczyce stanęli nieco zdala między swemi.
Król w chwilę skinął, aby się zbliżyli. Podszedł Borzywój jako starszy.
— Cóż tam wasze łowy? — zapytał król obojętnym głosem.
— O mało się nam bardzo nie udały — odezwał się Borzywój — bośmy spotkali na drodze straszną zwierzynę.
— A cóżeście z nią poczęli? — rzekł król — zabiliście?
— A! nie — mówił starszy z Boleszczyców — nie wiedzieć jak się to stało. Stado poszło w rozsypkę, a zwierz nas rozpędził.
Król spoglądał ciągle nie wiele wagi przywiązując do opowiadania, jakby o czém inném myślał, w tém Zbilut podszedłszy, dodał za brata.
— Nie udały się nam łowy, miłościwy panie, bo biskup Stanko drogę nam przejechał.
Posłyszawszy to imie, król się żachnął i zmar-