Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przecie się matce Mieszkowéj krzywda nie dzieje, bo jéj wszyscy cześć oddają.
— Dość bo już tego mléwa, z którego tylko otręby — krzyknął Borzywój ruszając się. — Na konie czas siadać! — mała rzecz a gadanina bez miary. Biskup z tego straszne rzeczy robi, bo mu tak trzeba; przez Mścisława wszystkich władyków i ziemian burzy, że już żon i córek swych nie są bezpieczni. — Jak królowi doje, to co się dziś śmieje, burknie, nie daj Boże z nim wówczas rozprawy, nie daj!
— Gdyby Biskup nie był Biskupem — dodał Ziema cicho.
— Jakby to biskup nie był człowiekiem, jako my? — odparł Borzywój.
— I téj ziemi ojczycem, a nie żadnym Włochem lub Francuzem, jak inni, bo do tamtych, co ich papież z Rzymu przysyła — król takiego prawa nie ma — rzekł Zbilut.
— Pewnie! — potwierdzili inni — toć ze Szczepanowa jest rodem.
Po chwili Zbilut w oczy starszemu spojrzawszy, szepnął mu ciszéj:
— Nie godzi się to może panu bratu starszemu przymawiać, ani go drażnić — anobym rzekł, że sprawy królewskiéj tak broni; bo i jemu Kryście w oczy zaglądaćby się chciało!! Ej! ej!
Borzywój namarszczył się i pięść mu ściśniętą pokazał.