Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworca szedł i został tam dzień jeden i drugi. — Drugiego dnia już wszyscy wiedzieli, że ją z sobą wywieziemy. Młodziutkie stworzenie dało się wziąć jak kuropatwa, kiedy jastrząb nad nią zawiśnie. Płakałać niby i opierała się wrzekomo, a śmiała drugiém oczkiem i szła bez przymusu... Trzeciego dnia jechaliśmy do Krakowa, upolowawszy jeno Krystę, ale ta nam za najlepszą stała zwierzynę. Król ją na zamku we dworcu posadził osobnym i pilnuje jak oka w głowie.
Stał się dopiéro srogi krzyk i wrzask a gwałt! Jakby królowi nie wolno było mieć miłośnic? — jakby to ich Mieszkowi broniła Dubrawka, albo Bolko Chrobry nie chował ich we dworze, ile mu się chciało? — jakby to cesarze i panowie tego samego nie czynili co dnia?
— Tać — rzekł drugi cicho — niechby był brał jaką chciał, tylko nie ziemianinowi żonę. — Drudzy tego nie czynili.
— Kto tam wie! — ciągnął daléj opowiadający — bywało różnie, wrzawy takiéj dla jednéj niewiasty nie podnoszono. Biskupowi, co do króla ząb miał, było to na rękę. Wziął się sam za tę sprawę i począł grozić...
Ale król się z niego i z gróźb tych śmieje — a Krysta na dworze została i siedzi.
— Czego bo od niego chcą i biskup i królowa — przerwał Ziema — alboby lepiéj było, żeby królowę odprawił, a drugą sobie wziął natomiast?