Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Borzywój, który naprzód najdaléj się wysunął, dał znak ręką braciom, i odwróciwszy się szepnął ku nim.
— Mścisław z Bużenina!!
To mówiąc rozśmiał się szydersko.
— Czyby go nie pozdrowić — boć to zasłużony człek! — złośliwie, z przekąsem rzekł Zbilut do braci.
— Od nas, Boleszczyców poznałby się na drwinach — odezwał się drugi — dać mu pokój. — Ma on i bez tego zgryzoty dość.
Wszyscy ciekawie zaglądali, chcąc się przypatrzeć zapowiedzianemu.
Droga szła tak blizko od ognia i miejsca, na którém stali Boleszczyce, iż pominąć ich, nie widząc — nie było podobna.
Wszyscy jeszcze podsunęli się o kilka kroków naprzód i stanęli niemal wyzywająco. W boki się pobrali, twarze nastroili butno a szydersko, czapki pokładli na głowy przewiesiwszy je na ucho. — Strasznie zaczepnie i zwadliwie im z oczów patrzało.
Wtém na drodze orszak jezdnych się pokazał Przodem ich jechało trzech; rycerz lekko zbrojny, ciemnych już, siwiejących nieco włosów, twarzy rozgniewanéj, pochmurnéj, smętnéj — mąż w czerni wyglądający na kapłana i młode pachole wesołe, zręczne, z wesołemi oczyma.