Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naprzód poszedł ład zaprowadzać u Krysty, u samego króla, ty jakiś!!
— A no, jeszczeby się tu kto znalazł może, coby się tego samego podjął!! — mruknął Borzywój. Tymczasem cień się długi wyciągnął, do koni!
— Do koni!
Wszyscy zwolna ze swych legowisk się ruszać poczęli, skinąwszy na ludzi, którzy zrywali się, szybko biegnąc na łąkę, gdy odjazdu znak dano a psy za niemi pobiegły, wesoło się przeganiając, aby pasące się pochwytać wierzchowce. Te, choć popętane uciekać nie mogły, rwały się i skakały.
W milczeniu młodzież przypasywała mieczyki. Każdy broń swą rozpoznając brał z kupy, głowę nakrywał, kaftan zapinał. Niektórzy kubki dopijając, chowali je do worków u pasa.
Gotowano się tak do odjazdu, gdy na drodze, co nieopodal wybita szeroko szła lasem ku Krakowu, zatętniało zdala. Wszystkich oczy zwróciły się w tę stronę, zkąd głos przychodził, schylając się, aby pod gałęźmi zobaczyć przybywających... Liście jeszcze nie puściły były wszystkie, więc z za nich drogę dobrze widać było.
Milczeli pospieszając poprzypasywać miecze i łuki mieć w pogotowiu, choć żadnego nieprzyjaciela obawiać się nie mieli powodu.
Tentent zbliżając się, poczynał mieszać z gwarną rozmową kilku jezdnych...