Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lśniącą, grzywami długiemi, suchemi nóżkami, nieco dzikie. — Niekiedy podnosiły głowy, jakby się rozpatrzeć chciały, a te które się napasły, zaczepiały się do zabawy i walki wyzywając. Wesołe to były stworzenia, jak panowie co pod dębami spoczywali.
Ludzie nie spuszczali ich z oka, na uboczu siedząc przy dogasającém ognisku, otoczeni zgrają psów, z których jedne leżały, drugie resztek jadła szukały do koła. Na berłach wbitych w ziemię, widać było osadzone trzy zakapturzone i spętane ptaki.
Szum wiatru, rżenie koni, skowyczenie psie, i swary, cichy szept czeladzi, przerywały tylko milczenie. Młoda owa drużyna siedziała, jakby odpoczywając po znużeniu, ust nawet leniąc się otworzyć. Czasem który sięgnął do kubka z miodem lub naczynia z wodą, napił się, otarł usta i legł znowu, pół drzémiąc, na pół czuwając. — Spoglądali na cienie od słońca, jakby wyczekiwali nadchodzącego wieczora.
Choć raźno a butnie wyglądali myśliwcy, nie można było powiedzieć, aby się na ich twarzach odbijało wesele; rycerska ochota była w spojrzeniu, lecz z niepokojem pewnym zmięszana.
Niekiedy wzrok starszego utkwił w dali nieruchomy, a myśl się widocznie zabłąkała też daleko od puszczy i doliny. Drudzy dumali również nad wiek poważnie i tęskno.