Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
BRUNON.

Prosiłem o pozwolenie starania się o pani rękę.

RÓZIA (spojrzawszy nań z miłością).

Wstydź się pan, jak babcię kocham... (nagle, poskoczywszy ku Radomirowi) Ach! dziaduniowi fajka zgasła (krząta się, chcąc zapalić).

BRUNON (do siebie z uniesieniem).

Daję słowo honoru, zjadłbym ją.

KOCIUBA (protestując).

Co znowu, co znowu! a ja tu od czego?... o! o!...

DOROTA (do Brunona, ściskając jego kolana).

Panie, mam jednę prośbę... jak się pan ożeni z Różyczką, to weźcie mnie do siebie. (rozrzewniając się). Będę wam dzieci kołysać, wychowam sobie wnuki.

BRUNON.

Jeżeli do tego przyjdzie, ozłocę cię, moja poczciwa... jakże ci to na imię?

DOROTA (becząc).

Dorota.

BRUNON.

Nie zapomnę nigdy, com ci winien. Tymczasem, czuwaj nad naszą Różyczką (idzie do Karoliny i Stefana, z którymi rozmawia).

DOROTA (na przedzie sceny, rzewnie, stojąc z załamanemi rękoma).

Dosyć, że cielę wyśniło mi się, i to w dubelt... i jakto tu nie wierzyć! (do Rózi) Pójdźno, jagódko (bierze ją na stronę).