Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daniem mojego życia. Mogę pani zaręczyć, że siostra pani nie zobaczy go, zamknę przed nim nasz dom. (spojrzawszy w okno) Co widzę? on tu jedzie!... tak, to jego ekwipaż.

KAROLINA (patrząc w okno).

Co pan mówisz? on!... cóż to może znaczyć? (patrzy mu w oczy) pan jesteś zmięszany.

STEFAN.

Ja?... cóż znowu!... (na stronie) przeraża mnie ten szaleniec.

KAROLINA.

Prawa gościnności każą przyjąć... sama nie wiem, co teraz zrobić.

STEFAN (żywo).

Nie wychodźcie panie wcale... zapewne ma jaki sąsiedzki interes; niech go przyjmie dziadunio, albo w ostateczności ciotka Izydora.


SCENA V.
Ciżsami, IZYDORA (z lewej strony, po chwili) DOROTA (z prawej).
IZYDORA.

Tak, ciotka Izydora na pierwszy ogień, bo ona jest straszydło na wróble, na którego widok ten pan ucieknie... Ale mniejsza o to, niech i tak będzie; przyjmę go, poświęcając się za was wszystkich... tylko nie mogę tak wyjść, muszę ogarnąć się choć trochę .. pan go tu zabaw tymczasem.

DOROTA (rozgorączkowana).

Jezus Marya, pan hrabia ze Ściborzyc (ściera fartuchem kurz z mebli).