Strona:PL Hugo Zathey - Antologia rzymska.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sławne boskiego mistrza przeglądając dzieła,
Gdy Faetona podziw i radość przejęła,
Czujna Zorza od wschodu szkarłatne podwoje
Uchyla i odsłania pełne róż pokoje.
Schodzą gwiazdy, Jutrzenka ich orszak zamyka
I na ostatku z niebios stanowiska znika.
Widząc Feb, że już ziemia i świat się rumieni,
Że pobladł róg księżyca na niebios przestrzeni,
Każe rączym Godzinom sprządz konie zwyczajnie.
Pełnią rozkaz: na górne udają się stajnie,
A syte ambrozyi, ogniem parskające
Wiodą konie, w wędzidła ująwszy błyszczące.
Feb wtedy wytłoczonym z różnych ziół nektarem
Ubezpiecza twarz syna przed płomieni żarem.
Czoło zdobi promieńmi; przewidując skutki,
Rzecze z westchnieniem przyszłe zwiastującem smutki
»Już korzystać z rad ojca nie będziesz mógł dłużej,
Słuchaj mię: rzadko bicza, częściej lejców użyj.
Dzielne moje rumaki samo lecą śmiało,
Powściągnąć ich i wstrzymać jest pracą niemałą.
Na pięć łuków rozpiętych nie kieruj ich kroki,
W ukos poza trzy strefy idzie pas szeroki,
Przed obu biegunami zarówno ucieka,
I tym, co mrozi lodem i co skwarem spieka.
Tędy leć, kół mych śladu trzymać ci się trzeba,
Ażebyś grzał jednako i ziemię i nieba,
Nie leć ani zbyt górą ani nazbyt nizko,
Bobyś spalił lub bogów, lub ziemian siedlisko.
Ale już noc wilgotna zaszła w ziemi końce.
Już mi zwlekać nie wolno, świat czeka na słońce.
Już zabłysła Jutrzenka, rozprószywszy cienie,
Weź za wodze lub jeśli zmieniłeś życzenie,
Nie na rumaki ojca, lecz na rady zważaj;
Póki możesz, na pewną śmierć się nie narażaj
I wóz mi zostawiwszy, używaj szczęśliwie
Widoku tej jasności, którą świat ożywię«.
Syn z młodzieńczą żywością na lekki wóz siada
I niechętnemu ojcu tkliwe dzięki składa,
Ująwszy wodze z sercem radością natchnionem.
Tymczasem Pirois, Eton, Eous z Flegonem,
Skrzydlate Słońca konie, lejce pianą kryją,
Rżą głośno i w zapory kopytami biją.
Nie znając wnuka losów Tetys je otwiera,
Wtem niezmierzonych światów przestronność przebiera,
Konie pędem rwą drogę, a lecąc do góry
I wiatry wymijają i spędzają chmury.