Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ V.

Elegie.



Skończywszy opowiadanie, Benassis zauważył na twarzy swego słuchacza wyraz tak frasobliwy, iż go to uderzyło. Pewien, że go wywołały smutne jego dzieje, zaczął sobie prawie wyrzucać, iż zmartwił poczciwego wojaka i rzekł:
— Ależ, kapitanie Bluteau... Moje nieszczęścia...
— Nie nazywaj mnie pan kapitanem Bluteau — zawołał Genestas przerywając lekarzowi i wstając raptem, w sposób zdradzający wewnętrzne niezadowolnienie. — Nie ma tu wcale kapitana Bluteau, a ja jestem łajdak i koniec!
Benassis z podziwem patrzył na Genestasa, który biegał tam i napowrót, po salonie jak bąk, co wpadłszy nieostrożnie do pokoju, szuka miejsca, którędyby się mógł wydostać.
— Ależ, kimże pan jesteś? — zapytał Benassis.
— A otóż to właśnie — odparł komendant zatrzymując się przed lekarzem, na którego nie śmiał oczu podnieść.
— Oszukałem pana — mówił daléj zmienionym głosem. — Pierwszy raz w życiu skłamałem i jestem porządnie ukarany, bo nie mogę już panu wyjawić powodu ani moich odwiedzin, ani tego przeklętego szpiegostwa. Odkąd, że tak powiem, przejrzałem duszę pana, byłbym wolał dostać policzek, niż słyszéć, jak mnie nazywałeś kapitanem Bluteau. Pan możesz mi to szalbierstwo darować, ale ja, Piotr-Józef Genestas, któryby nawet dla uratowania życia przed sądem wojennym nie skłamał, ja sobie tego nigdy nie przebaczę.
— Więc to pan jesteś komendantem Genestasem — zawołał Benassis powstając żywo i biorąc rękę starego żołnierza, którą serdecznie uścisnął. — A! panie kochany! tak jak to niedawno utrzymywałeś, byliśmy przyjaciołmi nie znając się jeszcze. Pragnąłem