Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ III.

Napoleon ludu.



— Przecie, że pan przyjechał — ozwała się Jacenta. — Goście już nie wiem odkąd czekają. To zawsze tak. Kiedy potrzeba, aby obiad był dobry, to pan się spóźnia i potém wszystko przegotowane, przepieczone... licho wie co warte!
— No! no! jesteśmy już — odparł z uśmiechem Benassis.
Obaj jeźdźcy zsiedli z koni i weszli do salonu, gdzie już znajdowały się zaproszone przez lekarza osoby.
— Panowie! — rzekł Benassis, biorąc za rękę Genestasa — mam zaszczyt przedstawić wam pana Bluteau, kapitana kawaleryi grenoblskiego garnizonu, starego wojaka, który jakiś czas przepędzić z wami obiecał. — A zwracając się do Genestasa wskazał mu chudą, wysoką, czarno ubraną postać, siwowłosego już mężczyznę — Kapitanie! — przemówił — to jest pan Dufau, sędzia pokoju, o którym już panu mówiłem, a który tak bardzo przyczynił się do podniesienia gminy. To zaś — ciągnął daléj, ukazując młodego człowieka średniego wzrostu, równie w czarném ubraniu, z okularami na bladéj twarzy — to jest pan Tonnelet, zięć pana Gravier’a i pierwszy, który w naszém miasteczku urząd notaryusza sprawuje. Potém zwrócił się do grubego jegomości, wpół-wieśniaka, wpół-mieszczanina, z twarzą ordynarną ale pełną dobroduszności: — To jest mój zacny pomocnik — wymówił — pan Cambon, trudniący się handlem drzewa, a któremu zawdzięczam ufność, jaką mnie mieszkańcy gminy darzą. Jest on jednym z twórców owego gościńca, którym się pan tak zachwycałeś. Nie potrzebuję — dodał Benassis, wskazując wreszcie proboszcza — mówić, jakie jest powołanie pana. To tylko powiem, że widzisz pan człowieka, którego nie kochać jest rzeczą niemożliwą.
Twarz duchownego uderzyła Genestasa wyrazem piękności mo-