Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszyscy mamy skłonności, popędy, które trzeba umiéć albo przezwyciężać, albo na pożytek bliźnich obracać! Ale już jest późno, a mnie się śpieszy — przyjdź do mnie jutro, przyniesiesz mi fuzyę i pogadamy o tém wszystkiém. Do widzenia, a giemzę sprzedaj w Grenobli.
Powiedziawszy to, oddalił się ze swoim towarzyszem.
— To mi człowiek, co się nazywa — zawołał Genestas.
— Człowiek na złéj drodze — rzekł Benassis. — Ale cóż na to poradzić? Słyszałeś go pan! To doprawdy żal bierze patrząc, że się takie piękne zdolności marnują. Niech nieprzyjaciel najedzie Francyę, Butifer na czele stu ludzi cały oddział w jakim przesmyku przez miesiąc zatrzyma, ale w czasach pokojowych energia jego może się rozwinąć tylko w okolicznościach pogwałcających prawa. Potrzebuje on koniecznie z czémś walczyć; gdy nie naraża życia, wchodzi w zatargi ze społeczeństwem i pomaga kontrabandzistom. Hultaj ten przepływa Rodan na maleńkiéj łódce, wożąc trzewiki do Sabaudyi, i z ładunkiem swoim chroni się na niedostępne szczyty, gdzie parę dni o suchym chlebie przebyć może. Jedném słowem, lubi niebezpieczeństwo, jak inni sen i wygodę. Zakosztowawszy w gwałtownych i nagłych wypadkach i wrażeniach wykoleił się ze zwyczajnego życia. Ja zaś nie chcę, by taki człowiek, idąc po zdradnéj pochyłości, został wreszcie zbrodniarzem i ginął na rusztowaniu. Ale, spójrz-no kapitanie, jak się ztąd nasze miasteczko przedstawia.
Genestas ujrzał w dali obszerny pałac, drzewami zarosły, po środku którego biła fontanna okolona topolami. Wnętrze tego placu dzieliło się na trzy kondygnacye, odznaczone trzema rzędami z rozmaitych drzew: naprzód szły akacye, potém werniksy japońskie, a u wierzchu młode wiązy.
— To plac jarmarczny — rzekł Benassis. — Daléj główna ulica, a na wstępie jéj te dwa piękne domy, sędziego pokoju i notaryusza, o których panu mówiłem.
W téj chwili wjechali w szeroką, dość porządnie wybrukowaną ulicę, zabudowaną z obu stron nowemi zupełnie domami, a przy każdym z nich był niewielki ogródek. Kościół o ładnéj fasadzie zakończał ulicę, od któréj w bok szły dwie inne naznaczone dopiéro i zaledwie kilka nowowzniesionych domów mające. Merostwo znajdowało się naprzeciw plebanii. W miarę jak się Benassis zapuszczał w ulicę, kobiety, dzieci i mężczyzni, którzy już dzienne roboty pokończyli, wychodzili na jego spotkanie; jedni kłaniali mu się czapkami, inni uprzejmemi pozdrawiali słowy; dzieci skakały koło konia, nie obawiając go się, bo łagodność tego zwierzęcia była im również dobrze znaną jak dobroć jego pana. Widząc przyjęcie,