Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się paść gdzie zechce, i któréj powolnego chodu nigdy żaden pies nie przyśpieszy.
Mówiąc to Benassis, bezwiednie prawie zatrzymał konia, jakby uczucie, jakiego w téj chwili doznawał, z pośpiesznym ruchem zgodzić się nie mogło.
— Jedźmy! — zawołał — zobaczysz ją pan. Skoro cię do niéj prowadzę, to najlepszy dowód, że ją uważam jak siostrę.
Genestas milczał czas jakiś, poczém odezwał się:
— Nie będzież to niedelikatnością z mej strony, jeżeli pana o bliższe szczegóły tyczące się owéj Gabryni poproszę? Musi to być jedna z najciekawszych osobistości wśród tych wszystkich, z któremi mnie pan zapoznałeś.
— Być może — odparł Benassis, zatrzymując znów konia — że pan nie będziesz podzielał mego zajęcia się Gabrynią. Jéj los podobny do mego, jéj powołanie równie jak moje zostało zwichnięte, a uczucie, jakie mam dla niéj, i wzruszenie, jakiego na jéj widok doznaję, pochodzą z pobratymstwa naszych przeznaczeń. Pan, który obrawszy sobie karyerę wojskową szedłeś w tém za swoim popędem, lub upodobania w niéj późniéj nabrałeś, boć bez tego nie wytrwałbyś aż do téj pory pod ciężkiém jarzmem karności militarnéj, pan nie możesz zrozumiéć ani nieszczęść duszy wciąż w pragnieniach swoich zawodzonéj, ani cierpień istoty skazanéj na życie w sferze nie téj, do któréj się urodziła. Takie cierpienia zostają tajemnicą między Bogiem, a temi, którzy je znoszą, bo im tylko znaną jest potęga wrażeń, jakiemi na nich oddziaływa życie. Ale i pan, zobojętniały świadek tylu nieszczęść długą spowodowanych wojną, czy nie doświadczyłeś kiedy dziwnego, niepojętego smutku na widok drzewa, o zżółkłych na wiosnę liściach, drzewa umierającego przedwcześnie dlatego, że je posadzono w grunt nie posiadający potrzebnych do jego rozwoju soków? Gdy miałem lat dwadzieścia, widok skarłowaciałéj, niknącéj rośliny napełniał mnie melancholią, dziś patrzéć na nią nie mogę. Dziecinny mój smutek był przeczuciem moich cierpień wieku dojrzałego, był rodzajem węzła tajemnego między moją teraźniejszością a przyszłością, którą instynktownie odgadywałem w téj nędznéj wegietacyi dążącéj przed czasem do tego celu, do którego drzewa i ludzie dojść muszą.
— Domyślałem się, widząc pana tak dobrym, że wiele cierpiéć musiałeś — rzekł kapitan z uczuciem.
— Widzisz pan — ciągnął daléj lekarz nie odpowiadając na powyższe słowa — mówić o Gabiyni — to znaczy mówić o mnie samym. Gabrynia — to ludzka roślina w grunt niewłaściwy posadzona, którą trawią smutne, głębokie, wciąż pomnażające się myśli. Ona biedaczka cierpi ciągle, dusza w niéj zabija ciało. Mógłżem więc pa-