Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom V 081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chętnie, czy tylko koń pański nadąży mojemu — rzekł Genestas i cmoknął: — Hola! Neptun!
I w mgnieniu oka dzielne zwierzę uniosło kapitana o jakie sto kroków w tumanie kurzawy, ale mimo całéj jego szybkości Genestas słyszał wciąż lekarza tuż przy sobie. Benassis cmoknął na swego wierzchowca i wyprzedził komendanta, który się z nim zrównał dopiéro przy cegielni, w chwili gdy lekarz przywiązywał najspokojniéj konia do słupa.
— A niech pana dyabli porwą! — wykrzyknął Genestas, patrząc na prawie wcale nie spoconego rumaka Benassisa. Jakiegoż masz pan wiatronoga!
— A! — odparł śmiejąc się lekarz — a pan go wziąłeś za byle-jaką szkapinę. Na ten raz historya tego pięknego zwierzęcia za wiele-by nam czasu zajęła; dość panu wiedziéć, że Rustan — to prawdziwy barbaryjczyk z Atlasu. A koń z Barbaryi wart najdzielniejszego arabczyka. Mój galopuje przez góry nie zwilżywszy nawet sierści i pewną nogą stąpa nad przepaściami. Dostałem go w podarunku, bardzo zresztą zasłużonym, od pewnego ojca w zamian za życie jego córki, jednéj z najbogatszych dziedziczek Europy, którą spotkałem umierającą w drodze do Sabaudyi. Gdybym panu powiedział, w jaki sposób ją wyleczyłem, wziąłbyś mnie za szarlatana. Ale, ale... słyszę dzwonki koni i turkot wozu, zobaczmy, czy to nie Vigneau przypadkiem. Radzę panu spojrzéć na niego uważnie.
Wkrótce komendant ujrzał cztery rosłe konie w uprzęży, zdradzającéj zamożność i zamiłowanie porządku u właściciela.
W dużym wozie pomalowanym na niebiesko siedział pucołowaty chłopak i trzymając bicz jak strzelbę przy ramieniu, gwizdał sobie przez zęby.
— Nie, to nie Vigneau — rzekł Benassis. — Ale uważaj pan, jak dobrobyt pana odbija się na wszystkiém, nawet na tym wozie. Nie jest-że to oznaką inteligencyi przemysłowéj, dość rzadkiéj po wsiach?
— Tak, tak, wóz i zaprząg porządny aż miło — odparł komendant.
— Vigneau dwa takie posiada. Prócz nich ma jeszcze stępaka, na którym jeździ po okolicy, bo handel jego bardzo daleko się rozciąga, a przed czterema laty człowiek ten nie miał nic zgoła — mylę się — miał długi. Ale wejdźmy. Mój chłopcze — dodał zwracając się do woźnicy — pani Vigneau jest zapewne u siebie.
— Tak proszę pana — widziałem ją przez parkan w ogrodzie i pójdę jéj o przyjeździe pańskim powiedziéć.
Genestas wraz z Benassisem weszli na rodzaj obszernego placu otoczonego płotem. W jednym kącie leżała glina przygotowana na dachówki, w drugim polana do ogrzewania pieca, daléj jeszcze na pła-