Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącego ją kata. Ta kobieta czekała naszego pierwszego słowa bez tchu, patrząc na nas błędnym wzrokiem.
— Ach! pani — zawołałem wydobywając z kominka fragment niedopalonego papieru — dokonałaś ruiny twoich dzieci. Te papiery były to ich tytuły własności.
Usta jéj poruszyły się jak w paralitycznym ataku.
— Ha! ha! — zawołał Gobseck głosem podobnym do zgrzytu miedzianego świecznika, kiedy go się przesuwa po marmurze.
Po chwili przerwy, starzec zwrócił się do mnie i wyrzekł spokojnie:
— Czyż chciałeś dać do zrozumienia pani hrabinie, że nie jestem prawnym posiadaczem majątków, które sprzedał mi pan hrabia? Ten dom od chwili jego śmierci do mnie należy.
Uderzenie maczugi spadającéj mi na głowę byłoby dla mnie mniéj bolesne i mniéj zdumiewające niż te słowa. Hrabina dostrzegła niepewne spojrzenie jakie rzuciłem na lichwiarza.
— Panie! panie — wyrzekła — nie mogąc znaléźć innego słowa.
— Masz pan fideikomis? — spytałem go.
— Być może.
— Czyż nadużyłbyś pan położenia, w jakiém postawiła cię zbrodnia przez panią spełniona?
— Właśnie.
Wyszedłem, zostawiając hrabinę przy łóżku męża płaczącą rzewnemi łzami. Gobseck wyszedł za mną. Gdy znaleźliśmy się na ulicy, odłączyłem się od niego. Ale on podszedł ku mnie, rzucił jedno z tych głębokich spojrzeń, któremi otwierał się aż do skrytości serca, i wyrzekł swoim cienkim przenikliwym głosem:
— Chcesz mnie sądzić! ty!
Od tego czasu widywaliśmy się rzadko. Gobseck wynajął pałac hrabiego, przepędza lato w jego dobrach, bawi się w pana, buduje folwarki, naprawia młyny, prostuje drogi, sadzi drzewa. Dnia jednego spotkałem go w ogrodzie Tuilleries.
— Hrabina — rzekłem — prowadzi żywot heroiczny. Poświęciła się dzieciom i chowa je wybornie. Najstarszy jest czarującym chłopcem.
— Być może.
— Ale czyż nie powinieneś pan pomódz Ernestowi?
— Pomódz Ernestowi — zawołał Gobseck — Nie, nie. Nieszczęście jest najlepszym mistrzem, nieszczęście nauczy go wartości pieniędzy, da mu poznać ludzi i kobiety. Niech płynie po morzu paryzkiém, a jak będzie dobrym sternikiem, damy mu statek.
Rozstaliśmy się, nie chciał jednak wyraźniéj wytłomaczyć swoich zamiarów. Tymczasem, chociaż pan de Restaud natchniony