Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rażeniem. Pan de Trailles zmuszonym był iść za nią, ale zanim odszedł, wyrzekł do nas:
— Panowie, jeśli powiécie słowo o tém, co tu zasło[1], będę miał waszę krew lub wy moję.
— Amen — odparł papa Gobseck, chowając pistolety. — Ażeby stawiać swoję krew, trzeba ją naprzód posiadać, a ty mój mały, masz tylko błoto w żyłach.
Gdy drzwi się zamknęły i obadwa powozy zaturkotały, Gobseck powstał, zaczął tańczyć po pokoju, wołając:
— Mam brylanty! mam brylanty! piękne brylanty! co za brylanty! i to nie drogo! Ach! ach! Werbrust i Gigonnet myśleliście, że złapiecie starego papę Gobsecka! Ego sum papa! Jestem mistrzem was wszystkich. Weksle zapłacone co do grosza! Jak oni zgłupieją dziś wieczór, gdy im opowiem całą rzecz pomiędzy dwoma partyami domina.
Ta ponura radość, ta dzikość pierwotna, wywołana posiadaniem kilku białych kamyków poruszyła mnie do głębi, byłem niemy i osłupiały.
— Ach! ach! — rzekł znowu — jesteś tu, mój chłopcze! Będziem obiadować razem. Będziem się bawić. U ciebie naturalnie, bo ja nie mam domu. A te restauracye ze swemi sosami, frykasami, winami, otrułyby samego dyabła.
Wyraz mojéj twarzy oprzytomnił go nagle; powrócił do zwykłéj chłodnéj obojętności.
— Ty tego nie rozumiész — wyrzekł, siadając przy kominku i stawiając blaszankę pełną mleka na węglach. — Czy chcesz wypić ze mną śniadanie, może starczy na dwóch.
— Dziękuję — odparłem — jem śniadanie dopiéro o dwunastéj.
W téj chwili szybkie kroki rozległy się w korytarzu. Nadchodzący zatrzymał się u drzwi Gobsecka i zastukał w nie kilkakrotnie z rodzajem wściekłości. Lichwiarz odsunął okienko, spojrzał i otworzył człowiekowi lat może trzydziestu pięciu. Zapewne pomimo gniewu nie wydał mu się on niebezpiecznym.
Nowo przybyły, skromnie ubrany, podobny był do nieboszczyka księcia de Richelieu, był to hrabia, którego znałaś pani zapewne. Miał on arystokratyczną postawę, właściwą waszemu przedmieściu.
— Panie — wyrzekł, zwracając się do Gobsecka z wymuszonym spokojem — moja żona ztąd wychodzi?
— Być może.
— I cóż, czy mnie pan nie rozumiész?

— Nie mam zaszczytu znać pańskiéj żony — odparł lichwiarz. — Przyjmowałem wiele osób dziś rano, były pomiędzy niemi kobiety

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zaszło.