Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi korsarzami, bo długo bardzo zamieszkiwał wyspę św. Tomasza. Wszystkiego się chwytał, ażeby zdobyć majątek, próbował nawet dobrać się do złota tego sławnego pokolenia dzikich w okolicach Buenos Ayres. Nie były mu obce jakie bądź wypadki tyczące się wojny o niepodległość amerykańską. Ale jeśli mówił kiedykolwiek o Indyi albo Ameryce, co nie zdarzało mu się prawie z nikim nawet ze mną, zdawał się tego żałować, jak gdyby popełniał nieroztropność. Gdyby ludzkość i towarzyskość były religią, on byłby uważanym za ateusza. Jakkolwiek chciałem go badać, muszę przyznać ze wstydem, iż do końca jego serce pozostało dla mnie niepojęte. Zapytywałem nieraz samego siebie, jaką była płeć jego? Jeśli wszyscy lichwiarze są do tego podobni, to sądzę, że należą do rodzaju nijakiego. Czy pozostał wierny religii swojéj matki i uważał chrześcijan jako swoję naturalną zdobycz? lub też czy został katolikiem, mahometaninem, braminem, czy lutrem? — nigdy nic się nie dowiedziałem o jego pojęciach religijnych. Zdawał mi się raczéj obojętnym niż niedowiarkiem.
Jednego wieczoru wszedłem do tego człowieka, co cały zamienił się w złoto, a którego przez żart czy ironią ofiary zwane przez niego klientami darzyły imieniem papy Gobsecka. Znalazłem go siedzącego w fotelu, był nieruchomy jak posąg, z wzrokiem utkwionym na okap komina, jak gdyby tam odczytywał weksle i rachunki. Dymiąca lampka na podstawie niegdyś zielonéj rzucała przyćmione światło i bledszą jeszcze czyniła twarz jego. Spojrzał na mnie w milczeniu i wskazał krzesło, które na mnie czekało.
— O czém ten człowiek myśléć może? — powiedziałem sam do siebie. — Czy wierzy on w Boga? czy wie cośkolwiek o uczuciach? o szczęściu? czy dla niego istnieją kobiety?
Ubolewałem nad nim, jak się ubolewa nad chorym, ale rozumiałem także, że jeśli miał w banku miliony, mógł myślą posiadać tę całą ziemię, którą przebiegł, zgłębił, ocenił i wyzyskiwał.
— Dzień dobry, ojcze Gobseck — wyrzekłem.
Zwrócił się ku mnie i jego grube czarne brwi zbliżyły się lekko. U niego ten lekki ruch odpowiadał najweselszemu uśmiechowi południowca.
— Jesteś pan tak ponury — wyrzekłem — jak w dniu kiedy dowiedziałeś się o bankructwie tego księgarza, którego zręcznością zachwycałeś się choć stałeś się jéj ofiarą.
— Ofiarą? — powtórzył z wyrazem zdziwienia.
— Ażeby otrzymać pańskie przyzwolenie, czyż nie podpisał weksli zbankrutowaną firmą, a kiedy podniósł się znowu, czyż nie opłacił ich wedle normy przyjętéj przy spłacie upadłości?
— Był zręczny — odparł — alem go potém złapał.