Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cemi lampami, papier płonął około wypalonych świec, wszystko zdawało się w harmonii z rozpaczą tego ojca.
— Trzeba będzie to zniszczyć — wyrzekł po chwili milczenia, wskazując na krosienka córki — nie będę już mógł nigdy spojrzéć na to, co mi ją przypomina.
Straszna noc Bożego Narodzenia, w czasie któréj margrabia i jego żona stracili starszą córkę, nie umiejąc oprzéć się szczególnéj władzy jéj mimowolnego uwodziciela, była jakby ostrzeżeniem daném im przez fortunę. Bankructwo agenta zrujnowało margrabiego, zaciągnął pożyczkę na dobra żony, ażeby rzucić się w spekulacye, coby mu powróciły utracone mienie, ale to dokonało jego ruiny. Popchnięty rozpaczą generał porzucił ojczyznę. Sześć lat upłynęło od tego czasu. Jakkolwiek rodzina rzadko miewała od niego wiadomości, jednakże na parę dni przed uznaniem rzeczypospolitych Ameryki południowéj zapowiedział wreszcie swój powrót.
Tak więc któregoś pięknego poranku kilku handlarzy francuzkich, chcących dostać się prędzéj do ojczyzny i przewieźć bogactwa zdobyte latami ciężkich mozołów i niebezpiecznych podróży, bądź-to w Meksyku, bądź w Kolumbii znajdowało się na bryku hiszpańskim niedaleko od Bordeaux.
Mężczyzna zestarzały trudami i zgryzotami więcéj niż wiekiem, oparty był o parapet statku i zdawał się nieczułym na piękny widok, który zgromadził na pomoście prawie wszystkich podróżnych. Ci, uniknąwszy niebezpieczeństw długiéj przeprawy i zachęceni pięknością dnia, przypatrywali się zdaleka niepewnym zarysom ziemi rodzinnéj. Niektórzy rozeznawali już lub sądzili, że rozeznają latarnie morskie i nadbrzeżne budowy Gaskonii i wieżę w Cordouan, pomieszane z fantastyczną budową, jaką przedstawiały leciutkie białe obłoczki, błąkające się na skraju horyzontu.
Gdyby nie srebrzysta frendzla piany, igrająca przed brykiem i gdyby nie długa, szybko niknąca brózda, jaką zostawiał za sobą; podróżni byliby mogli sądzić, że stoją nieruchomi na gładkim i spokojnym oceanie. Niebo było nieporównanéj czystości. Ciemne tony jego sklepienia, rozjaśniając się stopniowo, równały się z błękitnawym kolorem wód i tylko linia, w której stykało się niebo i morze, błyszczała w dali, jakby nieprzerwanym szeregiem gwiazd. Promienie słoneczne odbijały się w miryadach drobnych powierzchni na olbrzymiéj przestrzeni morza i tym sposobem płaszczyzny wodne były stokroć świetlejsze od niebieskiego stropu.
Żagle bryka wzdymały się wiatrem cudownéj lekkości a ich barwa białości śniegu, żółte rozpuszczone bandery i niezliczona liczba krzyżujących się lin, wszystko to rysowało się z surową dokładnością na promienném tle powietrza, nieba i oceanu, na które