Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski położony pomiędzy kościołem a rogatkami Montreuil przy drodze prowadzącéj do alei Saint-Cloud. Z powodu służby, jaką pełnił u dworu, nie mógł oddalać się od Paryża.
Pawilon, jaki zamieszkiwał, niegdyś przeznaczony do skrytych miłostek jakiegoś wielkiego pana, posiadał rozległe otoczenie. Ogrody, wpośród których się wznosił, oddzielały go znaczną przestrzenią naprawo od zabudowań Montreuil, nalewo od chat zbudowanych przy rogatkach; tym sposobem nie będąc zbyt odosobnieni mieszkańcy tego pawilonu o parę kroków od miasta mogli używać wszystkich przyjemności samotności.
Szczególną sprzecznością front domu i drzwi jego wchodowe wychodziły wprost na drogę może dawniéj mało uczęszczaną. Hipoteza ta nabierała doniosłości, kiedy się brało na uwagę, że owa droga prowadziła wprost do rozkosznego pawilonu zbudowanego przez Ludwika XV dla panny de Romans i że zanim się do niego doszło, ciekawi spotykali tu i owdzie siedziby, których wnętrze i ozdoby świadczą o dowcipnéj rozpuście naszych przodków, szukających wśród rozwiązłych obyczajów cienia i tajemnicy.
W wieczór zimowy, margrabia, jego żona i dzieci, znajdowali się sami w tym osamotnionym domu. Służbie pozwolono dnia tego obchodzić jakieś wesele w Wersalu, a ponieważ była-to uroczystość Bożego Narodzenia, cały dwór margrabstwa rachując na tę okoliczność, pozwolił sobie przedłużyć czas oznaczonego powrotu. Jedenasta godzina uderzyła a jeszcze nie było nikogo ze służby. Głęboka cisza panująca dokoła pozwalała słyszéć, jak wiatr świstał pomiędzy czarnemi gałęziami drzew, szumiał koło domu i jęczał wciskając się w długie korytarze. Mróz tak dobrze oczyścił powietrze, stwardnił ziemię i utrwalił bruki, że dźwięki nabrały doniosłości. Ciężki chód zapóźnionego pijaka, turkot powozu wracającego do Paryża, słyszéć się dawały daleko dłużéj i rozgłośniéj niż zwykle. Zeschłe liście, wprawiane w taniec jakim nagłym podmuchem wiatru, szeleściały na kamieniach dziedzińca i nadawały głos ciszy nocnéj.
Słowem był-to jeden z tych ostrych i przykrych wieczorów, wśród których nasze samolubstwo lubi rozwodzić się w bezskutecznych pożałowaniach nad podróżnemi lub biednemi a ognisko domowe staje się podwójnie miłe.
W téj chwili jednak rodzina zgromadzona w salonie nie troszczyła się ani nieobecnością służby ani biedą ludzi bez ogniska, ani poezyą, jaką ma w sobie wieczór zimowy. Zamiast filozofować bez potrzeby, bezpieczna pod opieką dawnego żołnierza, kobieta i dzieci oddawały się rozkoszy, jaką daje rodzina, kiedy uczucia nie są krępowane, a miłość ożywia rozmowy, spojrzenia i drobiazgi życia.
Generał siedział a raczéj był pogrążony w wielkiéj i wysokiéj