Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom I 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrzutów. Namiętność robi ogromne postępy w sercu kobiety wówczas, kiedy sądzi, że była nazbyt okrutną lub zraniła boleśnie duszę szlachetną. W miłości nigdy nie należy lękać się złych uczuć, przeciwnie one są zbawienne; kobiety zazwyczaj upadają tylko pod naciskiem jakiego cnotliwego popędu. Piekło jest brukowane dobremi chęciami: to przysłowie znajduje wszędzie swoje przystosowanie.
Przez kilka dni Vandenesse się nie pokazał. Każdego wieczora o godzinie, w któréj zwykle przychodził, margrabina oczekiwała go z niecierpliwością pełną wyrzutów sumienia. Pisać równało się wyznaniu. Instynkt ostrzegał ją, że powróci. Szóstego dnia wreszcie kamerdyner go zameldował. Nigdy nie usłyszała jego nazwiska z taką przyjemnością. Radość, jakiéj doznała, przeraziła ją samę.
— Ukarałeś mnie pan — wyrzekła.
Vandenesse spojrzał na nią, jakby nie rozumiał.
— Kara! — zapytał — a za co?
Karol doskonale pojmował margrabinę, ale skoro ona domyślała się jego cierpień, chciał się za nie pomścić.
— Dlaczego nie odwiedzałeś mnie pan jak zwykle? — zapytała go z uśmiechem.
— Więc pani nie widziałaś nikogo? — odrzekł — ażeby uniknąć wyraźnéj odpowiedzi.
— Zdaje mi się, że był tutaj pan de Ronquerolles, pan de Marsay z małym d’Esgrignon, jeden wczoraj, drudzy dziś rano, bawili po parę godzin. Widziałam także, o ile sobie przypominam, panią Firmiani i pańską siostrę, panią de Listomère.
Te słowa sprawiły mu znowu cierpienie, cierpienie niezrozumiałe dla tych, co nie kochają z tym nieubłaganym despotyzmem, z tą potworną zazdrością, która chce odosobnić istotę ukochaną od wszelkich obcych wpływów; od tego wszystkiego, co nie jest miłością.
— Jakto — powiedział sobie Vandenesse — ona przyjmowała, ona widziała ludzi zadowolnionych, rozmawiała z niemi, kiedy tymczasem ja byłem samotny — nieszczęśliwy.
Pogrążył swój smutek i swoję miłość w głębi serca, tak jak się rzuca trumnę na dno morza. Myśli jego były tego rodzaju, że wypowiedziéć ich nie mógł, były one szybkie, jak owe zabójcze gazy, które ulatniając się śmierć niosą. Tylko czoło jego zachmurzyło się a pani d’Aiglemont, wiedziona instynktem miłości, podzieliła jego smutek, nie domyślając się jego przyczyny. Nie zadawała mu ona rozmyślnego cierpienia i Vandenesse spostrzegł to wkrótce.
Zaczął mówić o swojém położeniu, o swojéj zazdrości jako o jednéj z tych hipotez, które kochankowie tak lubią roztrząsać. Wów-