Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kazał odnieść do szpitala, gdzie miano je poddać analizie chemicznej. Panna Michonneau odradzała tak usilnie, żeby tego nie czynić, że podejrzenia Bianchon’a jeszcze bardziéj się wzmocniły. Vautrin wrócił nadzwyczaj prędko do stanu normalnego, co również kazało się domyślać jakiegoś spisku przeciw wesołemu trefnisiowi gospody. W chwili gdy Rastignac powrócił, Vautrin stał już przy piecu w sali jadalnéj. Wszyscy stołownicy, z wyjątkiem ojca Goriot, zebrali się dziś wcześniéj niż zwykle, zwabieni wieścią o pojedynku młodego Taillefer’a. Wszyscy ciekawi byli szczegółów wypadku, oraz pragnęli dowiedziéć się, jaki wpływ pojedynek ten wywrze na los Wiktoryny. Przy wejściu oczy Eugieniusza spotkały wzrok Vautrin’a, który tak głęboko wniknął mu do serca i tak silnie poruszył w nim jakieś struny niedobre, że młodzieniec zadrżał mimowolnie.
— No cóż, drogie dziecię — rzekł zbiegły galernik — zdaje się, że płaskonosa jéjmość nie prędko sobie ze mną poradzi. Panie tu powiadają, żem zniósł bez szwanku takie uderzenie krwi, któreby mogło byka zabić.
— A! mógłbyś pan powiedziéć bawoła — zawołała wdowa Vauquer.
— Czybyś pan nierad był, że ja żyję? — szepnął Vautrin pochylając się ku Rastignac’owi, którego myśli zdawał się przenikać. Toby zakrawało na dyable silnego człowieka.
— Ach, prawda! — zawołał Bianchon, panna Michonneau mówiła onegdaj o jakimś panu przezwanym Trompe-la-Mort; dla pana to imię byłoby bardzo stosowne.
Wyraz ten uderzył niby grom w Vautrin’a. Biedny galernik zbladł i zachwiał się, a magnetyczne jego spojrzenie padło jak promień słońca na pannę Michonneau, któréj kolana ugięły się pod tym prądem silnéj woli. Stara panna osunęła się bezwładnie na krzesło, a Poiret stanął spiesznie pomiędzy nią a Vautrin’em, pojmując, że jéj niebezpieczeństwo zagraża. Galernik zrzucił maskę dobroduszności, pod którą ukrywał prawdziwą swą naturę, a twarz jego stała się naraz dziko wyrazistą. Obecni patrzyli ze zdumieniem na niepojęty dla nich dramat. W téj chwili dało się słyszéć stąpanie kilku ludzi i szczęk karabinów, które żołnierze na bruk opuścili. Collin zaczął machinalnie szukać wyjścia, mierząc spojrzeniem okna i ściany, gdy w tém czterech ludzi ukazało się we drzwiach salonu. Był-to szef policyi w towarzystwie trzech oficerów bezpieczeństwa.
— W imię prawa i króla — zaczął jeden z oficerów; ale mowę jego zagłuszył szmer podziwu.
Po chwili milczenie zapanowało w sali jadalnéj, obecni rozstąpili się przed trzema oficerami, którzy zbliżali się z ręką w bocznéj