Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwieniu obecnych posługacz miejscowy podprowadza go do długiego stołu. Cała publiczność spogląda na Eugieniusza, który pyta bez zawstydzenia, gdzie ma położyć swą stawkę.
— Połóż pan luidora na jednym z tych trzydziestu sześciu numerów; jeżeli numer wyjdzie, będziesz pan miał trzydzieści sześć luidorów — mówi mu szanowny jakiś starzec o białych włosach.
Eugieniusz rzuca sto franków na numer dwudziesty pierwszy odpowiadający liczbie lat jego. Nie zdołał się jeszcze opamiętać, gdy krzyk podziwu obił się o jego uszy. Wygrał, nie wiedząc jak i kiedy.
— Proszę-ż wziąć pieniądze — mówi znów poważny jegomość — w tym systemie nie wygrywa się dwa razy.
Eugieniusz bierze z rąk jego łopatkę, zgarnia trzy tysiące sześćset franków i kładnie je na czerwone, lubo jeszcze nic a nic gry nie rozumie. Widzowie spoglądają nań z radością widząc, że daléj grać zamierza. Koło obraca się, Eugieniusz wygrywa powtórnie i bankier rzuca mu znowu trzy tysiące sześćset franków.
— Teraz masz pan siedm tysięcy dwieście franków — mówi mu stary jegomość do ucha. Jeżeli pan zechcesz posłuchać mojéj rady, to przestań grać, bo czerwone już przeszło osiem razy. Jeżeliś miłosierny, to wywdzięczysz się za dobrą radę, wspomagając dawnego prefekta napoleońskiego, który znajduje się w bardzo krytyczném położeniu.
Rastignac odurzony patrzy obojętnie, jak siwowłosy jegomość zabiera mu z rąk dziesięć luidorów. Unosząc swoje siedem tysięcy franków, student nie pojmuje wcale, jakim sposobem je wygrał, tylko dziwi się szczęściu własnemu.
— No cóż? dokądże mię pani teraz zawieziesz? — zapytał Delfiny, pokazując jéj siedem tysięcy, skoro tylko drzwiczki od powozu zostały zamknięte. Delfina pochwyciła go w uścisk gwałtowny i ucałowała żywo, ale nie namiętnie.
— Wybawiłeś mię! i łzy radości spływały obficie po jéj twarzy. Wszystko ci powiem, mój przyjacielu. Będziesz mi pan przyjacielem, nieprawdaż? Ja-m bogata, opływam w dostatki, na niczém mi pozornie nie zbywa. A jednak, któż uwierzy, że pan de Nucingen nie daje mi do rąk ani grosza: sam utrzymuje dom, powozy, sam płaci za moje loże w teatrze, a na stroje przeznacza mi sumę nie wystarczającą; człowiek ten każe mi przez wyrachowanie znosić nędzę tajemną. Ja znów jestem zbyt dumna, abym go prosić miała. Byłabym najnędzniejszą istotą, gdybym kupowała jego pieniądze za taką cenę, za jaką chce mi je sprzedawać! Dlaczego ja, com mu wniosła siedemset tysięcy franków posagu, pozwoliłam się tak wyzuć ze wszystkiego? Przez dumę, przez pogardę. Wychodzimy za