Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie żartuj. Słuchaj, gdybyś wiedział, że to rzecz prawdopodobna, że chodzi tylko o twe skinienie, powiedz, jakbyś postąpił?
— A czy ten mandaryn bardzo stary? Wreszcie, młody czy stary, sparaliżowany czy zdrów, co mi tam! słowo daję, że... Do licha! Nie, ja-bym się nie zgodził.
— Dzielny z ciebie chłopak, Bianchon! Ale, słuchaj jeszcze, gdybyś kochał kobietę tak, że gotów-byś duszę za nią oddać i gdybyś potrzebował pieniędzy, masę pieniędzy, na stroje dla niéj, na powóz, wreszcie na wszystkie jéj zachcianki?
— Ależ ty mi rozum odbierasz i chcesz, żebym rozumował.
— Słuchaj, Bianchon, wylecz mię, ja-m waryat. Mam dwie siostry, dwóch aniołów czystości i wdzięku, i pragnę, żeby obie były szczęśliwe. Jak zdobyć przez pięć lat dwieście tysięcy franków na posag dla nich? Bywają, widzisz, takie okoliczności w życiu, że trzeba grać w grę hazardowną, bo szkoda marnować szczęście na groszową wygranę.
— Ależ ty stawiasz pytanie, które spotyka każdego człowieka na progu życia, i chcesz mieczem przeciąć węzeł gordyjski. Na to, mój kochany, trzeba być Aleksandrem, inaczéj za taki postępek można się oprzéć na galerach. Co do mnie, zadawalniam się skromną egzystencyą, która mnie czeka na prowincyi, gdzie zajmę poprostu miejsce mego ojca. Pragnienia ludzkie zadawalniają się równie dobrze w najciaśniejszém kółku, jak i w najszerszéj przestrzeni. Napoleon nie jadał dwóch obiadów dziennie, a kochanek nie mógł miéć więcéj od pierwszego lepszego studenta. Szczęście ludzkie, mój drogi, musi się zawsze pomieścić między podeszwą a wierzchołkiem głowy; raz płaci się za nie milion, drugi raz sto luidorów, ale wartość jego wewnętrzna jest zawsze jednaka. Mojém więc zdaniem nie warto godzić na życie twego Chińczyka.
— Dziękuję ci, Bianchon! Słowa twe przyniosły mi ulgę. Będziemy zawsze przyjaciołmi.
— Wiesz co? — rzekł student medycyny — byłem na lekcyi Cuvier’a i wracając przez Ogród Botaniczny, widziałem jak panna Michonneau i Poiret rozmawiali przed chwilą z pewnym jegomościem, który w czasie przeszłorocznych zamieszek krążył zawsze w pobliżu Izby Deputowanych. Coś mi się widzi, że to jest agent policyjny, który przybrał pozór uczciwego mieszczanina. Zwróćmy baczną uwagę na tę parę: powiem ci późniéj dlaczego. Bywaj zdrów; o czwartéj muszę odpowiedziéć na apel.
Po powrocie do domu Eugieniusz znalazł Goriot’a, który nań oczekiwał.
— Patrz pan — rzekł stary — oto list od niéj. Cóż, czy nie ładne pismo?