Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bianchon’a. — Ach, proszę-no spojrzéć, jak ojciec Goriot wpatruje się w pannę Wiktorynę.
Stary zapomniał o jedzeniu i nie spuszczał oczu z twarzy dziewczęcia, napiętnowanéj boleścią prawdziwą, boleścią dziecka odtrąconego, które pomimo to nie przestało kochać swego ojca.
— Mój drogi — szepnął Eugieniusz — źleśmy osądzili ojca Goriot. To nie jest ani głupiec, ani człowiek bez czucia. Spróbuj-no zastosować do niego system Galla i wtedy powiédz mi swe zdanie. Dzisiejszéj nocy sam byłem świadkiem, jak starzec ten gniótł półmisek srebrny i to z największą łatwością: rzekłbyś, że miał w ręku wosk a nie metal; w obecnéj zaś chwili twarz jego zdradza uczucie niezwykłe. Mnie się zdaje, iż życie Goriot’a zbyt jest tajemnicze, by nie zasługiwało na głębsze zbadanie. Tak, Bianchon, nie śmiéj się, bo ja nie żartuję wcale.
— Nie przeczę — rzekł Bianchon — że dla medyka człowiek ten jest ciekawym okazem. Jeżeli się zgodzi, gotow-em sam dokonać na nim sekcyi.
— Lepiéj pomacaj mu głowę.
— A, dziękuję! kto wié, czy jego głupota nie jest zaraźliwa?
Nazajutrz, około trzeciéj po południu, Rastignac ubrany bardzo wykwintnie poszedł do pani de Restaud. W drodze oddał się cały owéj nadziei lekkomyślnéj, która tysiącem wzruszeń barwi młode życie. Młodzież nie rachuje przeszkód i niebezpieczeństw; gra bujnéj wyobraźni idealizuje życie w ich oczach i widzą przed sobą same powodzenia; zburzenie planów, które utworzyła żądza wybujała pogrąża ich w smutku, niekiedy nawet czyni nieszczęśliwemi; gdyby byli odważniejsi i mniéj nieświadomi, to budowa społeczna nie mogłaby się przy nich ostać. Eugieniusz wystrzegał się jak mógł, żeby się nie zabłocić, a obok tego układał w myśli, co powié pani de Restaud, przysposabiał zapas dowcipu, wymyślał odpowiedzi stosowne do przypuszczalnéj rozmowy, przygotowywał słówka dowcipne, zdania à la Talleyrand i przypuszczał tysiączne okoliczności mogące mu ułatwić wynurzenie uczuć, na którém opierał całą swą przyszłość. I biedny student zabłocił się tak okrutnie, że w Palais Royal musiał kazać oczyścić sobie buty i spodnie. „Gdybym był bogaty, rzekł do siebie rozmieniając stu-soldową monetę, w którą się zaopatrzył na wszelki wypadek, byłbym pojechał powozem i mógłbym rozmyślać swobodnie“. Dostawszy się wreszcie na ulicę du Helder, zapytał o hrabinę de Restaud i spotkał pogardliwe wejrzenie służących, którzy domyślili się, że młody człowiek przyszedł piechotą, gdyż nie słyszeli turkotu przed bramą. Eugieniusz zniósł to wejrzenie z chłodną wściekłością człowieka, pewnego, że kiedyś zwycięży los przeciwny; niemniéj jednak zabolało go ono dotkliwie,