Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Boginio! to co mówisz, prawda, ani słowa;
Lecz ja z myślami memi mam niemałą mękę,
Jak się wziąść do tych gachów, jak wyzwać na rękę
Sam jeden, a ich taka schodzi się gromada?
Lecz większy jeszcze grozi kłopot mi i biada
Że, gdy z Bożą pomocą gachy w pień wysiekę
Rozważ: gdzie mam się podzieć, gdzie znaleść opiekę?«

Na to mu sowiooka Atene odpowie:
»Dziwnyś! wszak druchom zwykle ufają druchowie
Choć śmiertelni i pomódz niezdolni w potrzebie?
Jam przecież nieśmiertelna, jam broniła ciebie
W każdej przygodzie. Uważ mowy mojej wątek:
Choćby różnojęcznych hufców pięćdziesiątek
Obskoczył mię i ciebie, chcąc zabić oboje —
To w końcu ty ich trzody pognałbyś jak swoje.
Uśnij więc — ta bezsenność wyniszcza ci siły —
Uśnij! twoje cierpienia niemal się skończyły.«

To powiedziawszy, snem mu potrzęsła powieki —
I wnet Boginię w Olimp unosił pęd lekki
Skoro sen go utulił, rozwiązał mu członki
I troski spędził — za to, ócz jego małżonki
Sen niekleił... Siedząca na łożu w łzach cała
Gdy już wszystkie boleści serca wypłakała,
Taką modlitwą błaga Artemis Boginię:
»Córo Zewsa, Artemis! o ugodź mię ninie
Strzałą twą; smutny żywot wydrzyj z mego łona!
Lub zeszlij na mnie wicher, którym uniesiona