trząsało nim, jak febra. Nie otworzy ta pożądana rąk, nie rzuci mu się w ramiona, nie powie tych słów, o których śnił po nocach całych: „Azya, jam twoja!“ — nie zawiśnie ustami na jego ustach — o tem wiedział… Ale jak przyjmie jego słowa? Co powie? Czy straci uczucie wszelkie, jak gołąb w pazurach drapieżnika i pozwoli mu się tak chwycić, jak właśnie gołąb bezradny oddaje się jastrzębiowi? Czy będzie żebrać o miłosierdzie łzami, czy krzykiem przestrachu napełni tę pustynię? Czy stanie się od tego wszystkiego coś więcej, czy coś mniej? Takie pytania wichrzyły się w głowie Tatara. A przecież przyszedł czas, w którym trzeba odrzucić udawanie, pozory i pokazać jej prawdziwą, straszną twarz… Ot, strach! ot, niepokój! ot, chwila jeszcze — spełni się wszystko!
Wreszcie jednak ta duszna trwoga poczęła zmieniać się w Tatarze w to, w co zmienia się najczęściej trwoga, dzikiego zwierzęcia, to jest we wściekłość… I począł się sam podniecać tą wściekłością. „Cokolwiek się stanie — pomyślał — ona moja, moja cała jest i moja będzie dziś jeszcze i moja będzie jutro, a potem już nie wrócić jej do męża, jeno iść za mną…“
Na tę myśl dzika radość porwała go za włosy i nagle odezwał się głosem, który jemu samemu wydał się obcy:
— Wasza miłość nie znała mnie dotąd!…
— W tej mgle tak się waści głos zmienił — odrzekła nieco niespokojnie Basia — iż istotnie zdaje mi się, że kto inny mówi.
— W Mohylowie wojsk niema; w Jampolu niema, w Raszkowie niema! Ja tu jeden pan… Kryczyński, Adurowicz i owi inni, raby moje, bo ja kniazia, ja władyki syn — ja im wezyr, ja im murza najwyższy, ja im wódz, jako Tuhay-bey był wódz — ja im chan, ja jeden mam siłę, wszystko tu w mocy mojej…
— Czemu to waćpan mówisz?
— Wasza miłość nie znała mnie dotąd… Raszków niedaleko… Ja chciał hetmanem tatarskim być i Rzeczypospolitej służyć, ale pan Sobieski nie dozwolił… Nie być mi dłużej Lipkiem, nie służyć pod niczyją komendą, jeno samemu wielkie czambuły wodzić, na Dorosza, albo na Rzeczpospolitą, jak wasza miłość chcesz, jak wasza miłość rozkażesz!…
— Jak ja rozkażę?… Azya! co z tobą?…
— To ze mną, że tu wszyscy moje raby, a jam twój rab! Co mnie hetman! Pozwolił, czy nie pozwolił! Słowo, wasza miłość, rzeknij, a ja waszej miłości Akerman pod nogi położę i Dobruczę położę — i te ordy, które tu ałusy mają — i te, które w Dzikich Polach koczują — i te, co wszędy tu w zimownikach leżą, będą raby twoje, jako ja twój rab!… Każesz — chana krymskiego nie usłucham i sułtana nie usłucham i mieczem ich będę wojował i pomoc Rzeczypospolitej dam i nową ordę w tych stronach założę, a nad nią ja będę chanem, a nade mną ty będziesz jedna, tobie jednej będę pokłony bił, twojej łaski i zmiłowania prosił.
To rzekłszy przechylił się na kulbace i porwawszy w pół przerażoną i jakby ogłuszoną słowami jego niewiastę, tak dalej mówił prędkim, chrapliwym głosem:
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/256
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.