— Pani Boska poszła wczoraj do komory, chustę dla Zosieńki przynieść, ja za nią! Obróci się: „Kto tam?“ A ja buch do nóg! „Bijcie matko, ale Zośkę dajcie, moją szczęśliwość, moje kochanie!“ Pani Boska zaś, ochłonąwszy, tak rzecze: „Wszyscy waści chwalą i za godnego kawalera go mają; mój mąż w niewoli, a Zośka bez opieki na tym świecie; wszelako ja dziś responsu nie dam, ani też jutro, jeno później, waszmość też pozwoleństwa rodziców potrzebujesz.“ To powiedziawszy, poszła, myśląc, że ja po pijanemu to czynię. Jakoż miałem w głowie…
— Nie to! wszyscy mieli w głowie! Uważałeś, jako owemu Nawiraghowi i Anardratom śpiczaste czapki w końcu na bakier zjechały?
— Nie uważałem; bom sobie już w duszy układał, jakby najłatwiej od ojca konsens uzyskać.
— A ciężko przyszło?
— Nad ranem poszliśmy oba do kwatery, a że to żelazo póty dobrze kuć, póki gorące, pomyślałem sobie wraz, że trzeba, choć zdaleka wymacać, jak też ojciec imprezę przyjmie. Więc mówię mu: „Słuchaj ojciec, chcę Zośki na gwałt i konsensu mi trzeba, a nie da ojciec, to bodaj do Wenecyanów pójdę służyć i tyle mnie będziecie widzieli.“ Kiedy to nie wypadnie na mnie z wielką furyą: „O taki synu! — powiada — umiesz ty się bez pozwolenia obchodzić! Idź do Wenecyanów, albo bierz dziewkę, to jeno ci zapowiadam, że grosza nie dam, nietylko z mego, ale i z macierzyńskiego, bo to wszystko moje!“
Pan Zagłoba wysunął naprzód dolną wargę:
— O źle!
— Czekaj waść. Jakem to usłyszał, tak zaraz mówię: „A czy to ja proszę, albo potrzebuję? Błogosławieństwa mi potrzeba, niczego więcej, bo tego dobra pogańskiego, co na moją szablę wypadło, na dobrą dzierżawę, ba! na chudopacholską wieś wstrzyma! Co jest macierzystego, to niech będzie dla Ewki na wiano, jeszcze przygarstkę jedną i drugą turkusów dołożę i hatłasów i lamy sztuczynę, a przyjdzie zły rok, to i ojca gotówką poratuję.“
Dopieroż ojciec rozciekawił się okrutnie:
— Taki-żeś bogaty? — pyta. — Dla Boga! zkąd? z łupów? Boś wyjechał, jak święty turecki?
— Bój się ojciec Boga! — odpowiem — toż jedenaście lat tą pięścią macham i jako powiadają, niezgorzej i nie miało się zebrać! Byłem przy szturmie zrebelizowanych grodów, w których hultajstwo i Tatarstwo kupy łupów, co najprzedniejszych, nagromadziło; biło się murzów i watahy zbójeckie, a zdobycz szła i szła. Brałem jeno to, co mi przyznano — bez niczyjej krzywdy — ale rosło i gdyby człek nie hulał, byłoby na dwie takie substancye, jako jest wasza rodzicielska.
— Cóż stary na to? — pytał rozweselony Zagłoba.
— Ojciec zdumiał się, bo się tego nie spodziewał i zaraz na moje marnotrawstwo narzekać począł: „Byłaby (prawi) krescytywa, ale taki pędziwiatr, taki odmigęba, co tylko puszyć lubi, a za magnata
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/232
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.