— Ale Rzeczpospolita obrony potrzebuje! Ot! żeby taki książę Jeremi Wiśniowiecki żył! Unanimitate-byśmy królem go obrali.
— Żywie syn jego, ta sama krew!
— Ale nie ta fantazya! Żal się Boże na niego patrzeć, bo on do pachołka, niż do księcia z tak zacnej krwie podobniejszy. Żeby to jeszcze inne czasy były! Ale dziś pierwsza rzecz wzgląd na dobro ojczyzny. To samo ci i Skrzetuski powie. Cokolwiek pan hetman uczyni, to i ja uczynię, bo w jego szczerość dla ojczyzny, jak w ewangelię, wierzę.
— I! czas o tem myśleć. Gorzej to, że teraz jedziesz.
— A waćpan co uczynisz?
— Wrócę do Skrzetuskich. Basałyki mnie tam czasem oprymują, ale jednak, jak ich długo nie widzę, to mi za nimi tęskno.
— Jeśli po elekcyi będzie wojna, to i Skrzetuski ruszy. Ba! kto wie, czy i waćpan w pole jeszcze nie wyciągniesz. Może razem na Rusi będziem wojować. Tyleśmy w tamtych stronach zaznali złego i dobrego!
— Prawda! jak mi Bóg miły! tam nam najlepsze lata spłynęły. Chciałoby się czasem zobaczyć wszystkie owe miejsca, które świadkami naszej chwały były.
— To jedź waść teraz ze mną. Będzie nam wesoło, a za pięć miesięcy wrócim tu znowu do Ketlinga. Będzie i on wówczas i Skrzetuscy…
— Nie, Michale, teraz mi nie pora, ale za to przyrzekam ci, że jeśli się z jaką panną, majętność na Rusi mającą, ożenisz, tedy cię tam odprowadzę i na instalacyi waszej będę.
Wołodyjowski zmieszał się nieco, ale zaraz odparł:
— Gdzie mnie tam żeniaczka w głowie! Najlepszy masz waść dowód w tem, że do wojska ruszam.
— Toż to mnie i trapi, bo ja myślałem: nie jedna, to druga. Michale, miej Boga w sercu, zastanów się, gdzie i kiedy znajdziesz lepszą sposobność, jako właśnie masz w tej chwili. Pomnij, że przyjdą później lata, w których powiesz sobie: każdy ma żonę, dzieci, a ja sam, niby maćkowa grusza, w polu sterczę. I żal cię chwyci i tęskność okrutna. Bo żebyś był oną niebogę poślubił, żeby ci była dzieci zostawiła, no! dałbym spokój; już miałbym dla afektów upust jakowyś i gotową pociechy nadzieję, ale tak, jak jest, może przyjść godzina, że próżno bliskiego ducha będziesz koło siebie szukał, i że sam siebie spytasz: zali ja w cudzoziemskim kraju mieszkam?
Wołodyjowski milczał, rozważał, więc pan Zagłoba znów mówić począł, bystro patrząc w twarz małego rycerza:
— W imaginacyi i w sercu, owego różowego hajduczka w pierwszym rzędzie ci wyznaczyłem, bo primo: to złoto nie dziewka, a secundo: tak jadowitych żołnierzy, jakich wybyście na świat wydali, jeszcze chyba na ziemi nie bywało.
— To wicher; zresztą już tam Nowowiejski chce z niej ognia wykrzesać.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/064
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.