Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  201  —

gotnego dnia strzały karabinowe i armatnie tak wówczas zadymiły cały borek, iż stało się w nim ciemno. Powstańcy potracili się z oczu i, błądząc pojedynczo lub niewielkiemi kupkami poomacku, z krzyków tylko poznawali, gdzie kogo mordowano. Wkońcu wybito też prawie wszystkich. Na chłopców dziwne wrażenie robiło to, że podróżny, który widocznie brał udział w bitwie, choć o tem wyraźnie nie wspomniał, opowiadał o całej tej tragedji spokojnie, głosem zupełnie beznamiętnym, bez skargi na dowódcę, który pozwolił się otoczyć — i bez żalu, a nawet jakby z tęsknotą za rzeczami, które przeszły i zasunęły się w cień przeszłości. Zdziwienie ich wzrosło jeszcze bardziej, gdy wkońcu oświadczył, że były to jednak czasy od dzisiejszych lepsze, a zwłaszcza szlachetniejsze.
— Dlaczego? — zapytał Felicjan.
— Naprzód dlatego, — odpowiedział wolno i z naciskiem podróżny — że drzewo nie próchniało od środka, powtóre dlatego, żeś wiedział, kto swój, kto cudzy, a wreszcie, że ludzie wiedzieli, dla jakiej sprawy i z czyich rąk giną.
Chłopcy chcieli rozpocząć spór, ale on wśród nowego napadu kaszlu machnął tylko ręką na znak, że zgóry wie, co chcą powiedzieć, a potem odetchnął głęboko, popatrzył na nich jakimś szczególnym wzrokiem i, zniżywszy głos, zapytał:
— Powiedzcie mi, czy wy się nigdy nie boicie?
— Czego?
— A choćby tych, co leżą po wszystkich polach, lasach i ot tu także, w Zawadzie, pod chojarami?
Nastało milczenie. Felicjan i Gabrjel spojrzeli po