Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość boską!... Maryniu!... Co ty?...
Więc Marynia, sądząc, że nie zrozumiał, o co chodzi, powtarza pytanie inaczej.
— Chciałybyśmy wiedzieć, czy się uwodzi przed ślubem, czy po ślubie i co to jest?
— Maryniu!!! — woła z rozpaczą pan Stefan.
I minę ma już nietylko gapia, ale zupełnego matołka.
— Niech pan odpowie, — nalega Marynia — pan obiecał!
— Cicho! nic nie powiem! ani myślę!
— To chyba pan sam nie wie.
Na to Irka wydyma pogardliwie usteczka:
— Mówiłam, że poeci takich rzeczy nie wiedzą.
— Widocznie — dodaje Marynia: — a to przecie wie każdy powieściopisarz!
— Z pewnością.
I oburzenie, graniczące z pogardą, ogarnia obie autorki, zarówno na poetów wogóle, jak na pana Stefana w szczególności.
Tymczasem w otwartych drzwiach ukazuje się ciocia. Marynia biegnie natychmiast ku niej i pod wpływem oburzenia, zawodu i rozczarowania woła:
— Ciociu, niech ciocia nigdy nie wychodzi za pana Stefana, bo on tego nawet nie wie, co znaczy: uwieść.
Ale tu następuje jeszcze gorsza katastrofa, albowiem zdumionej, niemniej od poety, cioci przychodzi widocznie do głowy, że w takiem położeniu bez wyjścia młodej kobiecie nie pozostaje nic innego, jak