Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dni majowych. Obie skończyły po lat jedenaście i, oczywiście, obie były przekonane, że osoby w tym wieku mają już dość znajomości świata i ludzi, by się obejść bez zbyt ścisłej opieki starszych i rządzić się własnem zdaniem. Na nieszczęście, jakkolwiek jest to niezaprzeczenie wiek wielce poważny, starsi mają ten brzydki zwyczaj, że go lekceważą i z tego powodu przychodzi często do rozmaitych nieporozumień.
Na takie nieporozumienie między Marynią a młodą ciocią, trafiła właśnie pewnego razu Irka.
W pierwszej chwili nie zauważyła jednak zmartwienia przyjaciółki, raz dlatego, że Maryni z pod opadniętych na twarz włosów wyglądał tylko nosek, a po wtóre, że przez otwarte okna mieszkania widać było ogród, a w nim krzewy, pokryte białym kwiatem, jak śniegiem.
— Ach, jak tu pachnie! — zawołała Irka.
— Jaśminy rozkwitły — odpowiedziała strapionym głosem Marynia.
Wówczas dopiero Irka spojrzała na nią uważniej:
— Czemuś ty taka stroskana? Co ci jest?
— Jak nie mam być stroskana, kiedy zawsze jest to samo?
— Co jest to samo?
— To, że ciocia ciągle uważa mnie za dziecko.
— Myślisz, że mój tatuś i mamusia patrzą na mnie inaczej?
Marynia rozgarnęła obu rękoma jasną czuprynę i, poruszając ramionami, poczęła narzekać:
— Mieć dwunasty rok i być strzeżoną, jak pięcioletnie bébé, tego człowiek, doprawdy, nie może już