Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 228.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nagle urwał, jakgdyby jakaś myśl błysnęła mu w głowie.
— Na mękę Zbawiciela! — począł mówić prędkim głosem. — Ja tu zostanę, a ona niech weźmie moją tesserę, niech owinie głowę szmatą, okryje ramiona płaszczem i wyjdzie. Wśród niewolników grabarskich jest kilku niedorosłych pachołków, więc pretorianie nie poznają jej, a gdy raz dostanie się do domu Petroniusza, ten ją ocali!
Lecz Lyg opuścił głowę na piersi i odrzekł:
— Ona nie zgodziłaby się na to, albowiem miłuje cię, a przytem jest chora i o własnej mocy stać nie może.
Po chwili zaś dodał:
— Jeśli ty, panie, i szlachetny Petroniusz nie mogliście jej z więzienia wydobyć, to któż zdoła ją ocalić?
— Jeden Chrystus!...
Poczem umilkli obaj. Lyg w prostaczej swej głowie myślał sobie: „Onby mógł przecie wszystkich ocalić, ale skoro tego nie czyni, to widać przyszedł czas mąk i śmierci“. I zgadzał się na nią dla siebie, ale żal mu było do głębi duszy tego dziecka, które wyrosło na jego ręku i które kochał nad życie.
Viniciusz klęknął znów przy Lygii. Przez zakratowany otwór wkradły się do podziemia promienie księżyca i oświeciły je lepiej od jedynego kaganka, który migotał jeszcze nad drzwiami.