Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oni zaś, stojąc pod okopem, zakryci od wiatru i lodowych pocisków, rozmawiali zniżonymi głosami.
— Choćby nas kto ujrzał — mówił Niger — nie poweźmie żadnych podejrzeń, wyglądamy bowiem na ludzi, którzy chcą przeczekać burzę. Ale boję się, żeby nie odłożono wynoszenia trupów do jutra.
— Grad nie będzie padał długo — rzekł Petroniusz. — Musimy czekać choćby do brzasku.
Jakoż czekali, nasłuchując czy nie doleci ich odgłos pochodu. Grad przeszedł istotnie, ale zaraz potem poczęła szumieć ulewa. Chwilami zrywał się wiatr i niósł od strony Cuchnących dołów straszną woń rozkładających się ciał, które grzebano płytko i niedbale.
Wtem Niger rzekł:
— Widzę przez mgłę światełko... Jedno, dwa, trzy... to pochodnie!
I zwrócił się do ludzi:
— Baczyć, by muły nie parskały!...
— Idą! — rzekł Petroniusz.
Jakoż światła stawały się coraz wyraźniejsze. Po chwili można było już odróżnić chwiejące się pod powiewem płomienie pochodni.
Niger począł się żegnać znakiem krzyża i modlić. Tymczasem posępny korowód przyciągnął bliżej i wreszcie, zrównawszy się z świątyńką Libitiny, zatrzymał się. Petroniusz, Viniciusz i Niger przycisnęli się w milczeniu do kopca, nie rozumie-