Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koju, którego w duszy nie miał — witaj, ale mnie nie zatrzymuj, gdyż śpieszę do przyjaciela mego, szlachetnego Tigellina.
A Viniciusz, chwyciwszy za krawędź lektyki, pochylił się ku niemu i, patrząc mu wprost w oczy, rzekł zniżonym głosem:
— Tyś wydał Lygię?...
— Kolosie Memnona! — zawołał z przestrachem Chilo.
Lecz w oczach Viniciusza nie było groźby, więc strach starego Greka przeszedł szybko. Pomyślał, że jest pod opieką Tigellina i samego Cezara, to jest potęg, przed któremi drży wszystko, i że otaczają go silni niewolnicy, a zaś Viniciusz stoi przed nim bezbronny, z wynędzniałą twarzą i postawą, zgiętą przez ból.
Na tę myśl wróciła mu zuchwałość. Utkwił w Viniciusza swe oczy, okolone czerwonemi obwódkami, i odszepnął:
— A ty, gdym umierał z głodu, kazałeś mnie schłostać.
Na chwilę umilkli obaj, poczem ozwał się głuchy głos Viniciusza:
— Skrzywdziłem cię, Chilonie!...
Wówczas Grek podniósł głowę i, klasnąwszy w palce, co w Rzymie było oznaką lekceważenia i pogardy, odrzekł tak głośno, aby wszyscy mogli go słyszeć:
— Przyjacielu, jeśli masz do mnie prośbę, przyjdź