Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na drodze, odjechał zwolna do pretoriańskich szeregów.
Po chwili był pod wodociągiem. Na górze zastał niemal popłoch. Nie zrozumiano tam okrzyku: panem et circenses, i sądzono, że to jest nowy wybuch wściekłości. Nie spodziewano się nawet, by Petroniusz mógł się uratować, to też Nero, ujrzawszy go przybiegł aż do schodów i z twarzą, pobladłą ze wzruszenia, począł pytać:
— I cóż? co się tam dzieje? Czy już bitwa?
Petroniusz nabrał powietrza w płuca, odetchnął głęboko i odrzekł:
— Na Polluksa! pocą się i cuchną! Niech mi kto poda „epilimmę“, bo zemdleję.
Poczem zwrócił się do Cezara.
— Obiecałem im — rzekł — zboże, oliwę, otwarcie ogrodów i igrzyska. Ubóstwiają cię znowu i wrzeszczą spierzchłemi wargami na twoją cześć. Bogowie, jaki ten plebs ma nieprzyjemny zapach!
— Pretorianów miałem gotowych — zawołał Tigellin i gdybyś ich nie uspokoił, krzykacze umilkliby na wieki. Szkoda, Cezarze, iż mi nie pozwoliłeś użyć siły.
Petroniusz popatrzył na mówiącego, wzruszył ramionami i rzekł:
— To jeszcze nie stracone. Może będziesz jej musiał użyć jutro.
— Nie, nie! — rzekł Cezar. — Każę im otworzyć ogrody i rozdawać zboże. Dzięki ci, Petroniu-