Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 262.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzięki — rzekł — postawcie mnie na nogi, dalej sam pójdę!
Drugi robotnik oblał mu głowę wodą, obaj zaś nietylko postawili go na nogi, ale podjęli z ziemi i ponieśli do gromady innych, którzy otoczyli go wkoło, badając troskliwie, czy nie poniósł zbytniego szwanku. Troskliwość ta zdziwiła Viniciusza.
— Ludzie — zapytał — coście za jedni?
— Burzymy domy, aby pożar nie mógł dojść do drogi Portowej — odpowiedział jeden z robotników.
— Przyszliście mi na pomoc, gdym już padł. Dzięki wam.
— Nam niewolno odmówić pomocy — ozwało się kilka głosów.
Wówczas Viniciusz, który poprzednio od rana patrzył na rozbestwione tłumy, na bójki i grabież, spojrzał uważniej na otaczające go twarze i rzekł:
— Niech wam wynagrodzi... Chrystus.
— Chwała imieniowi Jego! — zawołał cały chór głosów.
— Linnus?.. — spytał Viniciusz.
Lecz nie mógł pytać dłużej i nie dosłyszał odpowiedzi, gdyż ze wzruszenia i przebytych wysileń, zemdlał. Obudził się dopiero na polu Kodetańskiem, w ogrodzie, otoczony przez kilka kobiet i mężczyzn, i pierwsze słowa, na jakie znowu się zdobył, były:
— Gdzie Linnus?