Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 260.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zważał na to i biegł dalej, w obawie, że dym może go zadusić. Jakoż w ustach miał smak spalenizny i sadzy, gardło i płuca paliły go, jak ogień. Krew napływała mu do głowy, tak, iż chwilami widział wszystko czerwono i same dymy wydawały mu się również czerwone. Wówczas mówił sobie w duszy: „To żywy ogień! lepiej mi rzucić się na ziemię i zginąć“. Bieg męczył go coraz bardziej. Głowa, szyja i plecy oblewały mu się potem, a ów pot parzył go, jak ukrop. Gdyby nie imię Lygii, które powtarzał w myśli, i gdyby nie jej „capitium“, którem obwinął sobie usta, byłby padł. W kilka chwil później począł już jednak nie rozeznawać zaułku, którym biegł. Stopniowo opuszczała go świadomość, pamiętał tylko, że musi uciekać, albowiem na otwartem polu czeka go Lygia, którą przyobiecał mu Piotr Apostoł. I nagle ogarnęła go jakaś dziwna, nawpół już gorączkowa, podobna do przedśmiertnego widzenia pewność, że ją musi zobaczyć, zaślubić, a potem zaraz umrze.
Biegł już jednak, jak pijany, taczając się od jednej strony ulicy do drugiej. A wtem zmieniło się coś w potwornem ognisku, ogarniającem olbrzymie miasto. Wszystko, co dotychczas jeszcze się tylko tliło, wybuchnęło widocznie jednem morzem płomieni, albowiem wiatr przestał przynosić dymy, te zaś, które się nagromadziły w zaułkach, zwiał szalony pęd rozpalonego powietrza. Pęd ów gnał teraz miliony skier, tak że Viniciusz biegł jakby w ogni-