Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 203.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choćbym cię był zabrał przemocą i miał w domu swoim. Otoś mi powiedziała przed chwilą: „kocham cię“, a tych wyrazów nie byłbym z ciebie wydobył za całą potęgę Rzymu. O Lygio! Rozum mówi, że ta nauka jest Boska i najlepsza, serce to czuje, a takim dwom potęgom któż się oprze?
Lygia słuchała go, utkwiwszy w niego swe niebieskie oczy, podobne przy blasku księżyca do kwiatów mistycznych, i równie zroszone, jak kwiaty.
— Tak, Marku! Prawda! — rzekła, przytulając silniej głowę do jego ramienia.
I w tej chwili czuli się oboje ogromnie szczęśliwi, albowiem rozumieli, że, prócz miłości, łączy ich jeszcze jakaś inna siła, zarazem słodka i nieprzeparta, przez którą sama miłość staje się czemś niepożytem, niepodległem zmianom, zawodom, zdradzie i nawet śmierci. Serca ich przepełniła zupełna pewność, że cokolwiekby się mogło zdarzyć, oni nie przestaną się kochać i należeć do siebie. I z tego powodu spływał w ich dusze niewypowiedziany spokój. Viniciusz czuł przytem, że to jest miłość nietylko czysta i głęboka, ale całkiem nowa, taka, jakiej świat dotąd nie znał i dać nie mógł. Składało się na nią w jego sercu wszystko: i Lygia, i nauka Chrystusa, i światło księżyca, śpiące cicho na cyprysach, i pogodna noc, tak, że cały wszechstwór wydał mu się nią jedną przepełniony.
Po chwili znów mówić począł głosem przyciszonym i drgającym: