Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.


Nazajutrz ocknął się osłabiony, ale z głową chłodną i bez gorączki. Zdawało mu się, iż rozbudził go szept rozmowy, ale gdy otworzył oczy, Lygii nie było przy nim, Ursus tylko, pochylony przed kominem, rozgrzebywał siwy popiół i szukał pod nim żaru, który znalazłszy począł rozdmuchywać węgle, tak, jakby czynił to nie ustami, ale miechem kowalskim. Viniciusz, przypomniawszy sobie, że człowiek ów zgniótł wczoraj Krotona, przypatrywał się z zajęciem, godnem lubownika areny, jego olbrzymiemu grzbietowi, podobnemu do grzbietu cyklopa, i potężnym, jak kolumny, udom.
— Dzięki Merkuremu, że mi karku nie skręcił — pomyślał w duszy. — Na Polluksa! jeśli inni Lygowie do niego podobni, legie danubijskie mogą mieć z nimi kiedyś ciężką robotę!
Głośno zaś ozwał się:
— Hej, niewolniku!
Ursus usunął głowę z komina i uśmiechnąwszy się niemal przyjaźnie, rzekł: