Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nad miastem, nie był zbyt odległy, ale straż udawała w podobnych wypadkach, że była głuchą i ślepą. Tymczasem koło lektyki wrzało; ludzie poczęli się zmagać, bić, obalać i deptać. Aticinusowi błysnęła myśl, że przedewszystkiem należy ocalić Lygię i siebie, a resztę zostawić losowi. Jakoż, wyciągnąwszy ją z lektyki, porwał na ręce i usiłował się wymknąć w ciemności.
Lecz Lygia poczęła wołać:
— Ursus! Ursus!
Była biało ubrana, więc łatwo było ją dojrzeć. Aticinus począł drugą wolną ręką narzucać na nią gwałtownie własny płaszcz, gdy naraz straszliwe cęgi chwyciły jego kark, a na głowę spadła mu, jak kamień, olbrzymia druzgocąca masa.
On zaś padł w jednej chwili, jak wół, uderzony obuchem przed ołtarzem Jowisza.
Niewolnicy leżeli po większej części na ziemi, lub ratowali się, rozbijając się wśród grubych ciemności o załomy murów. Na miejscu pozostała tylko podruzgotana w zamieszaniu lektyka. Ursus unosił Lygię ku Suburze, towarzysze jego dążyli za nim, rozpraszając się stopniowo po drodze.
Lecz niewolnicy poczęli się zbierać przed domem Viniciusza i naradzać. Nie śmieli wejść. Po krótkiej naradzie wrócili na miejsce spotkania, na którem znaleźli kilka ciał martwych, a między niemi ciało Atycyna. Ten drgał jeszcze, lecz po chwilowej sil-