Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bieda z tą ciocią — ozwała się wreszcie Marynia. — Żeby to była jaka inna, tobym ją znienawidziła.
— Ale cioci Anielki nie potrafisz nienawidzić.
— Bo jak miałam odrę, to przez cały czas przesiadywała w fotelu przy mojem łóżku... I nietylko jest ładna, ale, w innych rzeczach, bardzo dobra.
— Jak mój tatuś.
— A jednak w naszym wieku niepodobna pozwolić, żeby nam kto wydzielał, co mamy czytać, jak dzieciom wydziela się cukierki, z obawy, aby się nie przejadły.
— Ogromnie przykro i całkiem niestosownie.
— A powiedzieć, że niema na to rady!
Lecz Irka, która była żywsza i zaradniejsza od Maryni, poczęła chodzić szybko po pokoju, rozdymać swój różowy nosek, potrząsać ciemną główką, nakoniec, wskoczywszy obiema nóżkami na szezlong, jęła bujać się na poduszkach i powtarzać z radością.
— Jest rada! jest! jest!
— Jaka? — dopytywała Marynia.
— To poskutkuje z pewnością!
— Mów zaraz.
— Napiszmy powieść.
— Powieść?
— Tak, ale taką powieść, że to okropność i poślijmy ją przez posłańca do druku. Słyszałaś, jak pan Stefan mówił raz do ciotki Anielki, że gazety potrzebują ogromnie i długich i krótkich powieści,