Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1081.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rycerze ruszyli dalej, a gdy już odjechali od gromady, Powała spytał:
— Widzieliście co?
— Z początku nic — odpowiedział Maćko — ale potem widziałem wyraźnie i króla i mnicha.
— I ja.
— I ja.
— Znak Boży — ozwał się Powała. — Ha! to już mimo łez naszego króla, nic widać z pokoju nie będzie.
I jechali dalej w milczeniu, mając serca wezbrane i uroczyste.
Lecz gdy już byli niedaleko namiotu pana de Lorche, zerwał się znów wicher z taką siłą, że w mgnienia oka porozrzucał ogniska Mazurów. Powietrze zaroiło się tysiącami głowni, płonących szczypek, skier, a zarazem przesłoniło się kłębami dymu.
— Hej, dmie okrutnie! — mówił Zbyszko, ociągając opończę, którą mu wiatr na głowę zarzucił.
— A w wichurze jakoby jęki i płacze ludzkie słychać.
— Świt już niezadługo, ale nikt nie wie, co mu dzień przyniesie — dodał de Lorche.
Nad ranem wichura nie tylko nie ustała, ale wzmogła się do tego stopnia, że niepodobna było rozpiąć namiotu, w którym król zwykł był od początku wyprawy słuchać codziennie trzech Mszy świętych. Przybiegł wreszcie Witold z prośbami i błaganiem, aby nabożeństwo do stosownej pory