Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1048.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzy gośćmi podniosła się ich zaraz kupa: „Kuno — krzyczeli — nie może, ale my możem!“ Wybrałem sobie tedy trzech, chcąc się z nimi po kolei potykać, ale mistrz, po wielkich prośbach, pozwolił jeno z jednym, któremu na przezwisko też Lichtenstein i który był Kuna krewny.
— No i co? — zakrzyknął Zbyszko.
— A no już-ci przyniosłem jego blachy, ale tak całkiem popękane, że i jednej grzywny nikt za nie nie da.
— Bójcie się Boga, toście przysięgę spełnili!
— Zrazu byłem rad, bom i sam tak mniemał, ale potem pomyślałem: „Nie — to nie to samo.“ I teraz spokoju nijakiego nie mam, bo nuż to nie to samo!
Lecz Zbyszko począł go pocieszać.
— Mnie też znacie, że w takich rzeczach ni sobie, ni komu nie folguję, ale gdyby mi się tak przygodziło, to miałbym dosyć. I to wam mówię, że i kto najlepiej się zna na czci rycerskiej, pewnie nie co innego powie.
— Tak mówisz? — zapytał Maćko.
— Pomyślcie jeno: Ślubowaliście śmierć Lichtensteinowi — i przecie Lichtensteinaście zarżnęli.
— Może — rzekł stary rycerz.
A Zbyszko, który był ciekaw spraw rycerskich, zapytał:
— Nuże! mówcie: młody był czy stary? i jakże było? z konia, czy piechtą?
Bvło mu ze trzydzieści pięć roków i brodę