Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 1023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i w tym celu, tak pewnego razu ozwała się przebiegle do Zbyszka:
— Bo, że cię tam trochę doglądam, to jeno z przychylności dla Maćka, a tyś zara co pomyślał? powiadaj!
I niby poprawiając włosy na czole, przysłoniła twarz dłonią i poczęła pilnie patrzeć na niego przez palce, on zaś zaskoczony niespodzianem pytaniem, zaczerwienił się jak panna i dopiero po niejakim czasie odrzekł:
— Nic-em nie pomyślał. Tyś teraz inna.
Nastała znów chwila milczenia.
— Inna? — zapytała wreszcie dziewczyna jakimś cichym i miękkim głosem: — No! pewnie że inna. Ale żebym cię już tak całkiem miała niecierpieć, to tego też Boże nie daj!
— Bóg ci zapłać i za to — odrzekł Zbyszko.
I odtąd bywało im z sobą dobrze, tylko jakoś niezręcznie i niesporo. Nieraz mogło się zdawać, że oboje o czem innem mówią, a o czem innem myślą. Zapadało między nimi często milczenie. Zbyszko wylegując się wciąż w łożu, wodził wedle słów Maćka za nią oczyma, gdziekolwiek się ruszyła, albowiem, chwilami zwłaszcza, wydawała mu się tak cudna, że się jej napatrzyć nie mógł. Bywało także, że spojrzenia ich spotykały się nagle, a wówczas płoniły im się twarze, i wypukła pierś dziewczyny poruszała się spiesznym oddechem, i serce jej biło, jakby w oczekiwaniu, czy czegoś nie usłyszy, od czego stopnieje i rozpłynie się w niej dusza. Ale